piątek, 6 marca 2015

Nic nowego cz.8

- Pokłóciliście się z Michałem? - już w wejściu do szkoły złapała mnie najpopularniejsza laska w naszej klasie. - Krążą plotki, że to ty tak załatwiłaś jego buźkę.
- Yhm. - mruknęłam. Nie mogłam sobie przypomnieć jak ma na imię.
- Co "yhm"? Jesteście jeszcze razem? Przespaliście się wtedy? - Asia? Basia? To nie może być aż tak trudne. - Podobno po twoim odrzuceniu zajął się Martą. - kontynuowała dziewczyna.
- Jaką Martą? - spytałam z czystej ciekawości.
- Jak to jaką. Siedziałaś z nią przez całą pierwszą klasę. 
- Ups.. - byłam święcie przekonana że to chłopak! Daje słowo, że przez cały rok mówiłam do niej "gościu".
- Och.. Zmiana wyglądu? Jakie to desperackie. - zakpiła.. Tak ! Już wiem! Magda!
- Och.. Wpierdalanie się w sprawy innych? Jakież to typowe. - prychnęłam i odeszłam w stronę sali od angielskiego.
- Jasmine? Zaczekaj. - usłyszałam znany mi głos. No co za debil. - Porozmawiajmy.
- A o czym chciałbyś rozmawiać? - wściekła odwróciłam się na pięcie.
- Może zacznijmy od.. Tego? - wskazał wyraźnie wstrząśnięty na mnie.
- Pomogła mi twoja lista. - po prostu wzruszyłam ramionami.
- Ale po co?
- Nie wspominałam już jak będę odpowiadać na twoje pytania? - uniosłam pięść.
- Daj spokój.. Nie wiem co cię ugryzło. - wyjaśniał z miną osoby, która naprawdę nic nie wie. Ale zakładam, że to jego codzienny wyraz twarzy.
- Och, może spytaj swojej sobotniej towarzyszki? - rzuciłam przekpiewczo.
- Pytam właśnie. - odparł.
- Chyba mnie z kimś mylisz. Hmm.. Może z dziewczyną, która szła przez cały klub przyssana do ciebie?
- To była jakaś przypadkowa laska. Odepchnąłem ją przecież. Jasmine, na takich imprezach naprawdę nie ma się wpływu na to, kto akurat do ciebie przyskoczy.
- Tylko..Czemu ci nie wierzę ? - jestem pewna, że miałam łzy w oczach.
- No już. - przytulił mnie. Próbowałam się wyszarpać, ale trzymał mocno. Wcale nie był taką miękką bułą. Staliśmy tak przytuleni zdecydowanie zbyt długo. - Przecież wiesz, że cię kocham. - wyszeptał mi na ucho. Następnie wypuścił mnie z objęć i ostrożnie pocałował moje usta. ŻE-NU-JĄ-CE. Tylko, że nie można się gniewać na takiego kretyna. Oddałam pocałunek.
- Dobra, jednak puść. - Roześmiałam się.
Resztę dnia spędziliśmy razem. Przywaliłam mu raz, ale zasłużył sobie "zazdrośnicą". Szczerze mówiąc przebaczyłam mu całkowicie. Jego wersja wydarzeń wydawała się teraz dziwnie prawdopodobna.
- W sumie, mimo, że wyglądasz teraz okropnie...Mnie i tak się podobasz. - odgarnął kosmyk z mojej twarzy. - Podobno ludzie potrzebują 4 miesięcy na zakochanie się, a wcześniej to tylko zauroczenie. Ja tak wcale nie uważam. - uśmiechnął się i pocałował mnie w nos.
- Jesteś uroczy, serio. - przytuliłam go. - ale obawiam się, że musze się zbierać. - powiedziałam i rzuciłam się biegiem do wyjścia. Nie muszę chyba mówić, że dwa dni po zdjęciu gipsu, wcale nie byłam najlepszą zawodniczką.
- A buziak na pożegnanie?- dogonił mnie po chwili Michał i złapał za rękę.
- Niee.. - stęknęłam z udawaną niechęcią, choć i tak wszyscy wiedzieli, że chciałam tego.
 3 godziny później przebierałam się w mój strój treningowy. Miałam głęboko w swoim gdzieś, że mama ani lekarz nie zgodzili się na box przez następne 2 tygodnie. To prawda - gips mi uniemożliwiał treningi, ale kiedy go nie ma..? No kto mi zabroni.
- Jas? - w drzwiach przebieralni stała moja koleżanka. No tak, raczej się mnie tu nie spodziewała po pięknym wystąpieniu mojej mamy, która stanęła z obrzydzeniem obok ringu i oświadczyła, że jej córka długo się tu nie zjawi. No bo dwa tygodnie, to raczej nie aż tak dużo. A noi dalej zapominałam, że nie wyglądam już jak dawniej.
- Jas ! Muszę ci tak dużo opowiedzieć! - powiedziała DOSŁOWNIE wskakując mi w ramiona.
- Ekstra. - stęknęłam obciążona jakimiś 60 kilogramami. 
Monika była śliczną, ciemnowłosą dziewczyna o żywym temperamencie i wyrazistej urodzie. Jej ciało pokryte było pajęczyną tatuaży i gdzieniegdzie kolczykami. Uwielbiałam jej poczucie humoru i styl walki. W odróżnieniu ode mnie była silna i..nie do końca zgrabna. Jej ruchy były zawsze mocne, czyste no i przede wszystkim trafne. Nie stosowała uników. Była szybka i zawsze zatrzymywała pięść lub inne części ciała, zanim ta zdążyły choćby musnąć jej skórę.
- Mamy nowego zawodnika. - pisnęła podekscytowana. 
 Po obowiązkowej rozgrzewce i uderzeniu kilku razy worków, trener jak zawsze wybrał parę, która będzie walczyć. Alek - bo tak miał na imię, miał koło 30 lat. Owszem, był przystojny, ale jego sposób bycia wiele osób odpychał. Był agresywny, władczy i kompletnie nie czuły. Mi to osobiście odpowiadało, ale nie wszyscy lubili jego poczucie wyższości.
- Jasmine i Gabriel.
- O nie.. - stęknęłam. Gabriel był 50 razy większy i cięższy ode mnie.
Jednak ku mojemu zdziwieniu na ring wskoczył dość wysoki lecz szczupły chłopak. Kiedy stanął na przeciwko mnie..
- To ty! - straciłam jego kaptur z głowy. Biorąc pod uwagę to, że w buzi miałam ochraniacz, nie wszyscy zrozumieli co miałam do powiedzenia. Ale to był on. Chłopak w bordowej bluzie, która dzisiaj nie była bordowa. 
 No i właśnie przez zwracanie uwagi na jego ubiór, dostałam prostego prawego w twarz.
- Kurwa, Jasmine! Gdzie garda?! - usłyszałam niski głos Alka. Szybko się poprawiłam i po chwili okazało, że walka wcale nie jest aż tak niewyrównana. Co prawda mój ukochany złodziej nie miał słabych punktów (albo po prostu miałam za mało czasu, żeby je dostrzec), ale ja, choć je posiadałam, umiałam je dobrze maskować. 
- Gratulację. - wyciągnęłam wolną rękę w stronę Gabriela (drugą wycierałam krew z nosa i wargi).
- Dzięki. - zignorował moją dłoń.
- I tyle? Żadnego chociaż "przepraszam"? 
- Nie wiedziałem, że w boksie się za cokolwiek przeprasza. - wzruszył ramionami.
- Myślę, że jeśli nie zawartość mojej torebki, to jesteś mi winien rozmowę. - powiedziałam kierując się w stronę przebieralni.
 Kiedy wyszłam z budynku on tam był. Stał z kapturem na głowie oparty o ścianę.
- To konieczne? - wskazałam na nakrycie.
- Obawiam się, że tak. -schował ręce do kieszeni.
- Jesteś niezły. - rzuciłam chcąc zakończyć przykry temat.
- Chodzi ci o box, czy..? - wskazał na moją torebkę. Cholera, człowieku, nie ułatwiasz. - Żartowałem. - wyjaśnił widząc moje zmieszanie.
- Czemu to robisz? - w sumie naprawdę byłam ciekawa. Gabriel nie odzywał się dłuższy czas. Już chciałam przerwać ciszę, kiedy on odpowiedział.
- Jak myślisz, po co ludzie kradną? Czy bogacze, jak ty muszą? - wypluł to niemal z pogardą.
- Chcesz żebym poczuła się winna? Chcesz, żebym ci współczuła? - nie rozumiałam w ogóle jego zachowania, ale odwracanie kota ogonem cholernie mnie wkurzało.
- Ty masz wszystko czego chcesz. Inni muszą na to zapracować. - odparł obojętnie.
- Nazywasz to pracą? Przecież można inaczej zarabiać. 
- Tak jest łatwiej. - wyjął papierosy z kieszeni. Zapalił jednego i wypuścił dym mocno odchylając głowę.
- Posłuchaj. Jesli chcesz mogę ci załatwić pracę. Mój brat prowadzi firmę. Napewno potrzebna mu pomoc. - wyjęłam z kieszeni torby wizytówkę. 
- Niepotrzebna mi pomoc bogaczy. - stwierdził z pogardą i odszedł.
- Myślę, że jednak potrzebna. - krzyknęłam za nim wściekła. Cholera. Spróbować komuś pomóc. Czemu on musi być taki dumny?! Nie dostrzega szansy? Przecież nie może wiecznie kraść. - Idiota. - mruknęłam i skierowałam się na przystanek tramwajowy.

Nic nowego cz.7

Kiedy wstałam o 9:18, myślałam, że pęknie mi łeb. Zgubne konsekwencje spożywania alkoholu. Przejrzałam się w mojej lustrzanej ścianie i stwierdziłam, że gorzej być chyba nie mogło. Na policzku znajdował się ładny purpurowy siniak, tusz miałam na całej twarzy, a cienie pod oczami niebezpiecznie konkurowały kolorem z siniakiem. No właśnie. Skąd do cholery ten siniak?! Automatycznie sięgnęłam po torebkę, żeby wydobyć z niej telefon. Początkowo byłam zaniepokojona nie mogąc jej znaleźć, ale po chwili przypomniałam sobie o facecie w bordowej bluzie i nagle siniak przestał być tajemnicą. To przez tego gościa przywaliłam twarzą w beton. Co za fiut. Zrezygnowana poszłam do łazienki zmyć makijaż.
- Zazwyczaj tusz nakłada się ma rzęsy. - Xavier stanął w drzwiach łazienki. 
- Nie mam ochoty na rozmowę z tobą. - powiedziałam przerywając na chwilę szorowanie polików wacikiem.
- Twój stanik leży na półpiętrze. - poinformował mnie odchodząc.
- Co? - wyszłam z łazienki. Radziłam już sobie z chodzeniem bez kul, ale tylko na trzeźwo. Powolutku i jak najciszej zeszłam po tych kilku schodkach i faktycznie napotkałam mój czarny stanik. Sprawdziłam jeszcze metkę, 65A (wiem cycata jestem) i wzięłam go powrotem do pokoju.
- Słyszałam cię. Nie skradaj się. - krzyknęła mama zbiegając po schodach. 
- Głośniej. - skomentowałam przyciskając palce do skroni. 
- Teraz to sobie porozmawiamy, moja droga. - powiedziała równie głośno stając przede mną. 
- Zaczynam podejrzewać, że robisz to specjalnie. - powiedziałam zatykając uszy. Miałam wrażenie, że głowa mi zaraz eksploduje.
- Już. - wskazała palcem mój pokój.
  - Jak zwykle uciekłeś na całą moją kłótnie z mamą. - mówiłam z pretensją do Xaviera.
- Nie przesadzajmy. - odparł. Uniosłam brew w pytającym geście. - Słyszałem jeszcze starą krowę, głupią jędzę i "jesteś najgorszą mamą na świecie".
- Przesadzasz. - powiedziałam, ale kiedy zobaczyłam jego kpiącą minę, szybko sprostowałam. - Nie było nic o jędzy. 
- Lepiej powiedz co masz zamiar zrobić ze swoim kochasiem.
- Nie wiem. - klapnęłam na łóżko i podparłam głowę rękami. Spojrzałam na kartkę, którą jeszcze niedawno uzupełniał.
"GENERALNIE, DLA MNIE JESTEŚ IDEALNA.(..)"
- Już wiem! - wykrzyknęłam szczęśliwa.
- Zaczynam się bać. - uniósł jedną brew gargulec. Szybko doprowadziłam się do porządku, wzięłam z szafki zapasową kartę płatniczą, kule i mimo bólu głowy szybko wyszłam z domu. Telefonu wciąż nie miałam, ale udało mi się złapać taksówkę.
- Do Złotych Tarasów proszę. - powiedziałam. Dla nie mieszkających w Warszawie, jest to galeria handlowa. Oczywiście stanęliśmy w ogromnym korku przy wjeździe do centrum, ale generalnie to nic nowego. Po piętnastu minutach dotarliśmy na miejsce. Zapłaciłam taksówkarzowi i ruszyłam w stronę wejścia. Pierwszym miejscem do, którego się skierowałam był salon fryzjerski.
- Dzień dobry. - przywitała mnie średniej wysokości kobieta z bujnymj rudymi włosami i pięknym uśmiechem.
- Byłaby możliwość..? - zapytałam nie do końca wiedzieć jak do kończyć. Ostrzyżenia? Obcięcia?
- Tak, oczywiście. - gestem zaprosiła mnie w głąb pomieszczenia.
   Myjąc mi głowę spytała jakie uczesanie mi się marzy. Przypomniałam sobie wszystko co powiedzial mi kiedykolwiek Michał o moich włosach. "lubię ich długość..i kolor. I to, że nie są tak symetrycznie obcięte. No i oczywiście to, że są twoje." Na myśl o tych ostatnich słowach troszkę mnie zemdliło, ale nieważne.
- Chciałabym przefarbować je na czarno, obciąć grzywkę i włosy równo. Najlepiej tak do połowy szyi. - fryzjerka przyjęła wszystkie moje rewelacje z pokorą i po przesadzeniu mnie na fotel stojący przed ogromnym lustrem, zabrała się do roboty. 
  Kiedy moja nowa fryzura była gotowa, a ja stwierdziłam, że wyglądam o niebo lepiej, poszłam do pierwszego lepszego butiku i przypomniałam sobie Michała mówiącego jak bardzo nie lubi mojego stylu i tego, że wszystko musi być na czarno. Potem dodał, że w sumie i tak to woli od biało - czarnego. Tak więc wyszłam ze sklepu z torbą pełną białych koszul i uśmiechem na twarzy. 
  Kierując się w stronę perfumerii zauważyłam sklep z rzeczami z założenia męskimi, ale dla kobiet.
"Lubię to, że jesteś tak dziewczęca." - właśnie to zdanie zainspirowało mnie do kupienia sobie à la melonika, muszki i szelek. Uznałam, że złoty krawat byłby przesadą, więc ograniczając się do wyżej wymienionych zakupów, zapłaciłam i poszłam na dalsze łowy. No dobra, dawaj dalej. "Twój wzrost jest idealny." - po krótkiej wizji wydłużania sobie nóg, stwierdziłam, że wyższe obcasy zdecydowanie wystarczą. Niestety czarne, skórzane botki na potężnym obcasie nie załatwiają kwestii szkoły. Myśląc o tym weszłam w wystawę czarnych butów na wysokiej platformie.
- Dziękuję ci Boże. - posłałam wzrok ku sufitowi. Generalnie rzecz biorąc zmieniłam wszystko co mogłam, co mu się we mnie podobało. Oczywiście ze względu na to, że jakiś fiut ukradł mi torbę, kupiłam nową, no i jeszcze wychodząc z galerii podskoczyłam do perfumerii. Zaplanowałam sobie kupić jedynie podkład, żeby zakryć tego obrzydliwego siniaka, ale wyszłam z siateczką pełną szminek, eyelinerów i innych niepotrzebnych rzeczy.
- Mógłby pan.. - zaczęłam, kiedy jakiś facet mocno mnie potrącił i zamarłam. Przycisnęłam torebkę mocniej do siebie i powiedziałam - My się chyba znamy.
- Nie sądzę. - powiedział taksując moją osobę wzrokiem. Miał tę samą bordową bluzę co tamtej nocy. - Śpieszy mi się. - powiedział i odszedł. Może i bym go goniła, ale szczerze mi się nie chciało. Zamachałam na taxówke i już po chwili stałam przy salonie kosmetycznym koleżanki mojej siostry.
- O cześć, Agata. - przywitała mnie ciepło po chwili zadumy "kim ona właściwie jest".
- Zrobisz mi brwi? - zapytałam.
- Jasne. Tylko dokończę tą klientkę. - mrugnęła i podeszła do kobiety, która była tak stara, że właściwie praktycznie nie miała brwi. Korzystając z chwili wyjęłam nowy portfel z wszystkimi rachunkami. 
- Ups. - generalnie po dodaniu wszystkiego wyszło trochę ponad 2000. Nie miałam wątpliwości, że rodzice nie będą mieli pretensji, ale.. No po prostu wydawało mi się głupie, że przez kaprys zmarnowałam tyle pieniędzy. 
- To jak, siadasz? - głos Karoliny wyrwał mnie z zamyślenia.
- Jasne. 
- Masz dobre brwi..- zaczęła, ale widząc moją minę zabrała się do roboty. - Czarne, tak? - spojrzała na moje włosy. Pokiwałam głową. Skrzywiłam się troche, kiedy wyrywała niepotrzebne włoski, ale z efektu końcowego byłam zadowolona.
  Do domu wróciłam po 20. Czekał na mnie obiad, ale.. No przecież napisał, że wolałby, żebym przytyła. Nie ma mowy. Obiad wyrzuciłam do śmietnika i poszłam do swojego pokoju.
- O. Mój. Boże. - Xavierowi opadła szczęka. Tak dosłownie. Ukruszyła się czy coś. - Mama ci to przyniosła.. - powiedział wskazując opakowanie leżące na łóżku. Telefon. 
- Nieważne.- machnęłam ręką. Odłożyłam zakupy koło łóżka i po umyciu się i przebraniu w piżamę od razu poszłam spać.
- Agata. Ubieraj się. Szybko.
- Hmm? - podniosłam głowę, żeby lepiej słyszeć.
- No jedziemy do lekarza. Na zdjęcie gipsu.
- O jezu. - wyskoczyłam z łóżka. - O mój Boże.- pisnęłam spoglądając w lustro.
- Widzę dziś religijnie. - skwitował Xavier. Potrzebowałam chwili, żeby sobie przypomnieć co właściwie stało się z moimi włosami i twarzą.
- Już już. - krzyknęłam do mamy zakładając jedną z białych koszul. Naciągnęłam na tyłek leginsy i, kiedy nałożyłam podkład, róż i szminkę, chwyciłam torbę i zbiegłam (znaczy prawie) po schodach.
- Co do.. - mamie wypadła filiżanka z ręki.
- Wiem, ekstra. Możemy już iść? - przewróciłam oczami.
- Tak możemy. - chwyciła kluczyki i torebkę. - Ale jeszcze o tym porozmawiamy.
- W to akurat nie wątpię. - cicho westchnęłam.

Nic nowego cz.6

- Ja nie chcę. - jęknęłam. Była 5:50 i musiałam wstać mimo, że nie miałam w planach iść do szkoły. Dziś rano miał przyjść on. Niestety nie sprecyzował co to znaczy "rano", więc postanowiłam wstać wcześniej, żeby nie przywitać go znowu w piżamie. Mimo niechęci zwlekłam się z łóżka i już po chwili myłam zęby w łazience. Po skończeniu caałej toalety porannej, jakoś dopełzłam do garderoby i zaczęłam wybierać strój. Taki, żeby nie był zbyt dobrany jak na dziewczynę, która dopiero wstała z łóżka, ani niechlujny i zbyt luźny. 
- Załóż swój różowy szlafrok w motylki. - doradził mi Xavier. Rzuciłam mu niechętne spojrzenie. - No co. Ładnie ci w różowym szlafroku w motylki. - wzruszył ramionami. Mimo porad mojego prywatnego stylisty, wybrałam grafitowy sweter i czarne leginsy. Zadziwiające, jak ciężko się wciąga leginsy przez gips. Potem założyłam jedną czarną skarpetkę (w dalszym ciągu przypominam o gipsie) i niezdarnie pościeliłam łóżko. 
- Przecież i tak po jego wyjściu pościel znów będzie rozwalona.. - Generalnie nie polecam znajomości z małymi, upierdliwymi gargulcami. Osobiście preferowałabym wydłubanie sobie oczu, czy coś.
- Przestań. - zganiłam Xaviera. Był zdecydowanie zbyt zboczony jak na moją wyobraźnię.
- Agatko, już wstałaś?! - usłyszałam głos mamy z wyższego piętra.
- Taak. - odkrzyknęłam.
- Mamy dziś wizytę kontrolną. - A ona chyba nie ma nóg. Nie musi krzyczeć, kiedy dzieli nas jedno piętro. 
 Minęła siódma, a ja stwierdziłam, że mogłam sobie jednak dłużej pospać. Nagle usłyszałam dzwonek. 
- Kochanie, ktoś do ciebie. - usłyszałam głos Lilii.
- Jezu.. - stęknęłam i przywaliłam ręką w czoło. 
- Choć kochanieńki. Agatka jest na górze. - doleciał mnie głos gosposi z dołu. Po chwili ktoś wbiegł po schodach i w moich drzwiach stanął Michał. 
- No cześć przystojniaku. - Xavier starał się sparodiować mój głos, zalotnie trzepocząc rzęsami i machając ręką. 
- Cześć Jas.. - przywitał mnie brunet opierając się o framugę.
- Cześć. - odpowiedziałam. W sumie to bardziej pisnęłam, ale stresuję się w takich chwilach i to nie moja wina.
- Przepraszam, że tak wyszedłem wczoraj.. - podszedł do mnie i delikatnie mnie objął, a moje Motylus Jelitus obudziły się do życia.
- Nie ma sprawy. - tylko wydukałam.
- Mistrzyni flirtu atakuje. 1:0 dla niej. - niczym komentator sportowy komentował całą sytuację Xavier. 
- Przepisałaś? - najwyraźniej też skrępowany Michał starał się przerwać ciszę.
- O przepraszam. Na śmierć zapomniałam. - spojrzałam na kupkę zeszytów na szafce.
- Spoko. - sztywno odparł. - Co to? - podniósł kartkę zza mojej szafki nocnej. 
- To tylko jakieś bazgroły ze szkoły. - machnęłam ręką. 
- Nos 7/10? Oczy 9/10?
- Graliśmy na poprzedniej zielonej w szkole w to. - wyjaśniłam.
- Ekstra. - uśmiechnął się pierwszy raz tego dnia. - Zagrajmy. 
- Jak chcesz. - powiedziałam wyciągając dwie kartki. Cała gra polegała na tym, że po kolei wypisywało się części ciała i twarzy, a druga osoba miała ocenić je w skali 1-10. - Masz. - dodałam podając mu długopis. Sama wypisałam po kolei potrzebne słowa i po chwili wymieniliśmy się kartkami. 
- No i zaczęła się zabawa. - Xavier zatarł ręce. Zadziwiające jak trudno jest ocenić osobę, która ci się podoba tak, żeby się nie zorientowała, że ci się podoba. Przejdźmy do konkretów. Zaczęłam uzupełniać. Nie muszę chyba wspominać, że dłonie dostały punktów najwięcej?
- Skończyłaś? - wyciągnął wypełnioną już przez siebie kartkę w moim kierunku. 
- Tak - podałam mu swoją. Teraz chwila prawdy.
WŁOSY 10/10
BRWI 10/10
OCZY 10/10
NOS 10/10
USTA 10/10
FIGURA 7/10 przytyj
DŁONIE 9/10
NOGI 8/10
Zarumieniłam się czytając notatkę, dopisaną na dole. 
GENERALNIE, DLA MNIE JESTEŚ IDEALNA. ALE PRZYTYJ.
PS. CYCKI 10/10
- Jesteś głupi. - rzuciłam w niego poduszką. 
- I nawet moje dopiski nie zrobiły na tobie wrażenia? - uniósł jedną brew.
- Niestety. - wzruszyłam niby-obojętnie ramionami.
- Kłamczucha. - podniósł się i rzucił w moją stronę z wyciągniętymi przed siebie rękami. Przewrócił mnie na plecy i zaczął łaskotać, a ja wiłam się jak upośledzona anakonda po łóżku.
- Błagam. - wydusiłam w końcu. Miał lekką przewagę, która nie polegała jedynie na moich wszechobecnych łaskotkach. Był teraz trochę na mnie. I trochę siedział okrakiem. I trochę to było krępujące.
- Może zróbmy taki deal. - zaczął przerywając swój atak na moje boki. - Przestanę cię gilgotać..- zaczął.
- Ale..? - byłam ciekawa jego warunku.
- Ale dasz mi w zamian buzi. - dokończył z głupim uśmieszkiem. Niewiele myśląc trochę uniosłam tułów i pocałowałam jego policzek.
- A teraz zejdź. - powiedziałam, jak mniemam, cała czerwona.
- Jesteś ekstra. - pocałował mój nos i osunął się na pościel obok mnie.
- Czemu wy zawsze lądujecie w łóżku. - Xavier stanął na stoliku i przybrał pozę niezadowolonej matki.
- Jas? - glos Michała powstrzymał mnie przed odpowiedzeniu wyimaginowanemu gargulcowi.
- Hm? 
- Ja.. Będę musiał lecieć, ale będziesz na moich urodzinach? - powiedział podnosząc się do pozycji siedzącej. 
- Jasne. - odparłam mimo, że to nie było takie proste.
- Super. - wyszeptał i złapał mnie za ręce, unosząc do pozycji stojącej. - Trzymaj się. - wyszeptał w moje włosy przytulając mnie mocno do siebie.
- Jasne. - sapnęłam zaskoczona tą falą Tsunami emocji. Chłopak wypuścił mnie z objęć i wyszedł zamykając za sobą drzwi.
 Reszta tygodnia minęła..zwyczajnie. Znaczy aż do soboty. Mama pozwoliła mi pójść, nawet sama kupiła prezent, ale.. W sukience i z gipsem na nodze wygląda się totalnie głupio. Serio. Próbowaliście kiedyś? To tak jak z oczami i gargulcem. Rozumiecie. 
Mimo wszystko założyłam czarną sukienkę z rękawem ¾ i lekko kloszowaną spódnicą. Oczywiście oszczędziłam sobie zakładania jednej szpilki i zamiast tego na nogę założyłam trampka. Mój makijaż ograniczył się, jak zwykle, do tuszu i różu, a jedyną biżuterią był krzyżyk na szyi z którym się nigdy nie rozstawałam. Włosy spięłam w koński ogon i spięłam (jak zwykle) wyłażące pasma czarną kokardką.
- Wyglądasz ślicznie. - powiedziała mama, kiedy wysiadałam z samochodu. 
- I po co kłamać. - usłyszałam westchnięcie Xaviera.
- Baw się dobrze. - pocałowała mnie w czoło rodzicielka i odjechała. Stałam przed klubem o nazwie "DrinkShot" i zastanawiałam się czy wejść. Na szczęście zanim zdążyłam się rozmyślić przed klub wybiegł Michał i chwycił mnie w ramiona.
- Dobrze, że przyszłaś. - wyszeptał mi na ucho. Jego dłonie spoczywały na moich biodrach, a twarz była zdecydowanie zbyt blisko mojej.
- Idziemy ? - przerwałam tą żenującą sytuację.
- Jasne. - powiedział nie dając po sobie poznać rozczarowania. Złapał mnie za rękę i weszliśmy do klubu. Poczułam zapach potu, alkoholu i nie chcę wiedzieć czego jeszcze.
- Napijesz się? - próbował przekrzyczeć imprezę.
- Nie jestem pełnoletnia. - przypomniałam mu. Chłopak parsknął śmiechem.
- Na moją odpowiedzialność. - powiedział podchodząc do baru. Barmanka była dość młoda i pomarańczowa. Chciałam jej coś powiedzieć à propos dozowania samoopalacza, ale ugryzłam się w język.
- Najlepszego drinka dla tej pani proszę. - powiedzial Michał wskazując na mnie. Kobieta nawet na mnie nie spojrzała podając szklankę.
- Podkład tej pani ma chyba odcień słonecznej pomarańczki. Jak sądzisz? - Xavier stał na jednym z wysokich krzeseł. Uśmiechnęłam się do niego, ale zaraz odwróciłam wzrok słysząc głos bruneta tuż obok mojego ucha. 
- Chodź ze mną. - powiedzial łapiąc moją dłoń i ciągnąc mnie za sobą. Dopiłam drinka i poszłam w miejsce, które wskazał. A więc zostaliśmy sami. Była to mała salka. Na ścianie wisiał telewizor, a wokół stojącego na środku stołu były długie kanapy z obitymi czarną skórą oparciami.
- Podobasz mi się. - wyszeptał. Stał za mną, głowę miał nieco wyżej nad moją, a ręce oparł na moich biodrach. - Jesteś niesamowita. Bystra i piękna..- ciągnął dalej odwracając mnie powoli w swoją stronę. - Znam cię tak krótko, a już zdążyłaś mnie w sobie rozkochać. - szepnął. - Jasmine, zostańmy parą. 
- Jak to.. - podbródek trochę mi drżał. W jednym miał rację, znaliśmy się zaledwie kilka dni. - Chyba tak się nie powinno.. - zaczęłam, ale przerwał mi pocałunkiem. 
 No dobra. To było niezłe. Boże co ja gadam?! To było niesamowite! I mimo tego, że zachowałam się troszkę jak taka mała szmata (bo kto całuje się po niecałym tygodniu znajomości?), podobało mi się.
- A teraz jak uważasz? - wysapał, kiedy oderwaliśmy się od swoich ust. 
- Powiem tak..- zaczęłam, po to, żeby zaraz wpić się swoimi ustami w jego. Jego język wtargnął między moje wargi i delikatnie przejechał w miejscu tuż za moimi zębami. Generalnie ciężko jest opisać to uczucie, ale chyba każdy pamięta te pierwsze pocałunki.
- Możesz mi tak zawsze odpowiadać. - roześmiał się.
Kiedy wyszliśmy z pomieszczenia ludzie puszczali sobie porozumiewawcze spojrzenia i szeptali między sobą. 
- Patrz teraz. - szepnął mi na ucho Michał i udał, że wkasuje spodnie. Fala szeptów poszła jakby dalej i po chwili czułam się jakbym była jakąś gwiazdą. Wszyscy na mnie patrzyli. Znaczy na nas.
- Szminka ci się rozmazała. - powiedział mrugając do mnie gargulec. Kłamczuch. Nie nakładałam dziś szminki. Podeszłam do baru i chłopak zamówił mi Jacka Danielsa z lodem. 
- Zaraz wracam. - powiedział odchodząc w niezidentyfikowanym kierunku. Generalnie to fajne miał "zaraz", bo zdążyłam wypić 4 szklaneczki tego obrzydliwego płynu, zanim znów pojawił się na horyzoncie. I to nie byle jakim, bo podwójnym horyzoncie. Problem w tym, że było teraz dwóch Michałów i po jednej dziewczynie idącej obok każdego z nich. Nie, zaraz. Akurat dziewczynę widziałam wyraźnie. Szła przyssana do MOJEGO CHŁOPAKA. Chyba robiła mu malinkę. 
- Zaraz, co?- wydukałam sama do siebie zdziwiona. Jesteśmy parą od pewnie nie całej godziny, a on już jest z inną. Ekstra. Wstałam zła i mimo plączących się nóg poszłam do wyjścia. Udało mi się nawet nie przewrócić. Znaczy tylko do wyjścia, bo potem pociągnięta w prawo straciłam równowagę. Zobaczyłam jeszcze twarz chłopaka w bordowej bluzie oddalającego się z moją torebką, zanim czyjeś dłonie uniosły mnie do góry.
- Wszystko w porządku? - usłyszałam głos Michała.
- Jasne. - odwróciłam się do chłopaka. Uśmiechnęłam się czarująco, a potem przyłożyłam mu w pysk. Przypominam, że trenowałam boks. W związku z tym tuż pod jego okiem został ślad po moim prawym sierpowym. 
- Pozwolisz, że od tej pory tak będę odpowiadać na twoje pytania. - powiedziałam trochę niewyraźnym głosem.
- Ale co się stało ? - zapytał chłopak przyciskając rękę do twarzy.
- Naprawdę chcesz wiedzieć? - spytałam unosząc pięść. Chłopak złapał mnie za nadgarstek i chyba próbował przytrzymać, ale był trochę jak miękka buła. Bez problemu się wyszarpnęłam i już po chwili siedziałam w taksówce, którą, daje słowo, pierwszy raz w życiu udało mi się zatrzymać.
- Dokąd ? - spytał kierowca. Podałam adres i już po chwili zaparkowaliśmy pod domem.
- Pan zaczeka chwilkę. - powiedziałam opuszczając pojazd. Przeszłam przez podjazd i weszłam do domu. 
- Nic ci nie jest? - od razu podbiegła do mnie mama.
- Możesz najpierw zapłacić kierowcy, który stoi przed domem? - jęknęłam. Rodzicielka tylko pokręciła głową, chwyciła torbę i wyszła przed dom. Korzystając z chwili pokuśtykałam w stronę schodów. 
- Nie tak szybko, moja panno. - usłyszałam po wejściu na drugi stopień. Zabrzmiało to co najmniej paradoksalnie, bo w ciągu prawie sześciu minut udało mi się zrobić praktycznie tylko kilka kroków.
- No właśnie. Co tak zapierdalasz. - gargulec stanął obok mamy i naśladował jej gesty. 
- Nie mam ochoty na pouczająca gadkę, okej? Może innym razem. - wzbierało mi się na łzy. STOP. JASMINE. TWARDZIELKI NIE PŁACZĄ. Tak naprawdę to gówno prawda. Powloklam się w podłym nastroju na górę i zła rzuciłam na łóżko. Mistrzyni po prostu związków. Pierwszy trwał aż 47 minut. Rekordzistko. Swoją drogą to tamten też wytrwały. Szybko poszło. Inni to chociaż stwarzają pozory - nie wiem, tydzień calkowicie wierni, ale po co. Lepiej pójść na całość.
- Kijowo. - stwierdziłam chowając twarz w poduszkę.

Niedocenieni cz.6

- Halo, halo. - do pokoju Clary weszła Gabbe nucąc melodyjnym głosem i niosąc w ręce talie kart. Tak naprawdę kobieta na nic nie liczyła. Minął miesiąc od kiedy Clara tu trafiła i miesiąc odkąd ostatni raz się odezwała. Posiłki jadła.. Powiedzmy, że sporadycznie. Chyba, że pół porcji obiadu na dwa dni, uznajecie za idealną proporcje.
- Mam dla ciebie propozycje. - Gabbe przysiadła obok wychudzonej przyjaciółki. - przejdźmy się. Pokaże ci okolice, opowiem historie tych wszystkich ludzi.. 
- Kim jest ten brunet? - Wzrokiem wskazywała mężczyznę za oknem. Gabbe aż podskoczyła słysząc głos wydobywający się z ust Clary. Po miesiącu tak po prostu spytała o przystojnego bruneta?! Kobieta zaczęła chichotać. Blondynka patrzyła na nią pytającym wzrokiem, ale ta nie mogła się powstrzymać od śmiechu. Clara westchnęła tylko. 
- Już, już. - dziewczyna wzięła głęboki oddech. - To Cam. Rodzina go wysyłała na egzorcyzmy, żeby "leczyć" jego homoseksualizm. Zaczęły się kłótnie w związku, rodzice wyrzucili go z domu i chciał przedawkować, ale mu nie wyszło. Wiesz coś o tym prawda? - stuknęła ją łokciem w ramie.
- I to wszystko? Dlatego się nie odzywa?
- Przypominam ci, że tobie też wystarczyła kłótnia ze swoim kochasiem. 
- I wytrzymałam nie odzywając się miesiąc. Ekstra. Tylko szkoda, że on nie używa głosu podobno od dwóch lat.
- Fakt. Jego tatuś umieścił go tu na stałe.
- Tak można? - zmarszczyła brwi.
- A czego nie mogą pieniądze. - wzruszyła ramionami. - Nie ważne. Chodźmy do mnie. Musisz coś zobaczyć. - pociągnęła Clare za rękę.
- Skąd to masz? - wytrzeszczyła oczy na zgrzewkę piwa i z dwadzieścia paczek papierosów.
- To nie wszystko. - powiedziała figlarnie sięgając pod materac.
- O. Mój. Boże. - wydukała osłupiała blondynka. Trawka? Amfetamina? 
- Powiedzmy, że wybrałam się na przechadzkę. - uśmiechnęła się. Na terenie całego ośrodka był surowy zakaz na wszystkie z tych rzeczy.
- Ale.. Jak. 
- Czy to ważne? - Gabbe była stanowczo za bardzo rozbawiona.
- Nie skończyło się na amfetaminie. Prawda? - powiedziała Clara i wtedy jej wzrok padł na stolik, gdzie leżała osmalona łyżeczka. - Tobie naprawdę się na rozum rzuciło. 
- Spróbuj sama. - powiedziała sięgając za szafkę i rzucając w jej kierunku woreczek.
- Nie. - blondynka chwyciła kilka paczek papierosów i wyszła zdenerwowana. Rozumiała palenie marihuany. Kokaina i amfetamina - ok, skoro ktoś to lubi, ale heroina? Chyba każdy wie dokąd to prowadzi. 
- Cholera.. - zaczęła zbierać paczki papierosów. Wpadła na kogoś i wypadły jej z rąk. Podniosła wzrok.. Uf. Nikt z personelu. Cam patrzył na nią pustym wzrokiem. Uśmiechnęła się do niego, a on ją tylko minął jakby z pogardą. - ciebie też. - sapnęła. 
 Wróciła do pokoju. Papierosy niedbale rzuciła za łóżko, a sama usiadła na parapecie. Akurat przez bramę wjeżdżała karetkę. Kolejny nieszczęśnik. Spojrzała na ścianę. Pustym wzrokiem, ale nie na pustą powierzchnię. Wisiało tam jedno, jedyne zdjęcie. Mikel. Łzy stanęły jej w oczach. Wszystko tak się pokomplikowało.. Chciała wyjść. Uciec stąd jak najdalej. Do niego. Nie mógł jej odwiedzać. Nikt tu nie mógł nikogo odwiedzać. Jeszcze dwa miesiące.. Przy dobrym sprawowaniu oczywiście. 
- Cholera. - wstała niezadowolona. Postanowiła się przejść. 
Szła długim korytarzem. Ściany były idealnie gładkie, idealnie czyste.. To męczyło. W takim miejscu nic nie powinno być idealne. Wyjęła z włosów wsuwkę i mocno przyciskając przejechała nią po ścianie. Została rysa. 
- Teraz lepiej. - uśmiechnęła się sama do siebie. Minęła pokój Gabbe, schowek i drzwi z numerem 15. Wiedziała, że to pokój Cama. Przechodząc obok "rozrywkowego pokoju" spostrzegła dwójkę staruszków drzemiących w fotelach przed telewizorem, w którym akurat leciała jakaś hiszpańska telenowela.
- Tędy proszę. - usłyszała głos dyrektora. Tuż za nim szli ratownicy pchając noszę. Dobrze wiedziała jak to się odbywa. Przewożą cię tu na środkach nasennych, a potem witają cię i zapewniają, że znalazłeś się w najlepszych rękach. Odpinają pasy zapraszają do nowego pokoju w, którym spędzisz tak dużo czasu, jak wielkie głupstwo popełniłeś.
Nie chcąc wchodzić w drogę szanownemu panu dyrektorowi, wyszła na skwer. Mimo, że szpital był duży, przebywało tutaj tylko kilka osób. Te nieszkodliwe siedziały w swoich pokojach i do nikogo się nie odzywały, a te szalone były odizolowywane od reszty. Można więc powiedzieć, że Clara należała do neutralnych. Usiadła na trawniku. Nie pod drzewem, nie blisko ławek, tylko na środku. Pogoda była jedną z tych idealnych. Czyste, orzeźwiające powietrze, niebo zachmurzone i chłodny, przyjemny wiatr. Wydawało by się - dość przygnębiająco, ale cholerne żółte, idealne ściany były o wiele gorsze.
 Siedziała sama dobre pół godziny. Nagle obok niej usiadł chłopak. Tak, Cam. Odwróciła się do niego, ale nie odezwała. Siedzieli naprzeciwko siebie milcząc. Nie mierzyli się wzrokiem-skupili się na oczach.
- Nie wiem jak to wytrzymujesz. - powiedziała Clara patrząc na przepływającą, ciemną chmurę. - Jak możesz się nie odzywać. Nie przeklinać tego wszystkiego. - wtedy chłopak wstał i oddalił się szybkim krokiem. Jego postawa świadczyła o tym, że nie chciał towarzystwa, mimo to kobieta podążyła za nim. 
 Weszli do budynku i po przejściu przez już teraz nieidealny korytarz stanęli przed pokojem 15. Kiedy mężczyzna otworzył drzwi.. Opadła jej szczęka. I to tak po całości. Nie było widać ani skrawka ściany. Wszędzie wisiały naszkicowane podobizny jakiegoś mężczyzny. Na niektórych kartkach było jedynie napisane WADE.
- To on, prawda? - spytała myśląc o tym co jej powiedziała Gabbe. Mężczyzna był piękny, a Cam zdecydowanie utalentowany. Na każdym z portretów widać było miłość. Każda nawet zmarszczka pod okiem była narysowana z namaszczeniem. Chciała mu pokazać, że wie co czuje. Chciała..
- Chodź ze mną.. Proszę. - chwyciła mężczyznę za nadgarstek. Dał jej się prowadzić. Po chwili stanęli pod drzwiami pokoju 22.
 Kiedy otworzyła drzwi.. Wszystko wydało się tak żałośnie marne w porównaniu do Cama. Podeszła do ściany i zdjęła jedno jedyne zdjęcie. Łzy pociekły po jej policzkach. W tym momencie Cam wykonał chyba pierwszy ludzki gest w jej kierunku. Jego dłoń spoczęła na jej dłoni.
- Kiedy mnie tu zamknięto, obiecałem sobie, że nigdy się nie odezwę do ludzi, którzy mnie nie rozumieją. - jego niski, głęboki głos spowodował, że uniosła głowę. Jego oczy już wcale nie były puste. Wyrażały współczucie i tak wiele empatii.. Po chwili przeniósł swój wzrok na fotografie.
- Mikel. - podała jego imię automatycznie.
- Musisz ze mną gdzieś pójść. - złapał ją za nadgarstek i dosłownie wyciągnął z pokoju. Po chwili stanęli przed drzwiami z numerem 34. Pokój do tej pory nie był zamieszkiwany.
- Po co..
- Zapukaj. - powiedział oddalając się Cam.
 I zapukała. Drzwi się otworzyły i stanął w nich Mikel. Miał kilkudniowy zarost i wesołe spojrzenie.
- Wiedziałem. - wyszeptał biorąc ją w ramiona. Strumień łez Clary zamienił się teraz w istny wodospad.
- Kocham cię. - wyszlochała. - na zawsze.
- Ja ciebie też. - odparł uspokajająco jeżdżąc ręką po jej plecach.
- Ale co ty tu robisz? - powiedziała spoglądając mu w oczy. - Myślałam, że jest zakaz odwiedzin..
- Kto powiedzial, że jestem gościem? Jestem pacjentem. - uśmiechnął się.
- Ale jak to? - na jej czole pojawiła się zmarszczka zaniepokojenia.
- Dużo ludzi próbuje się zabić, po tym jak narzeczone próbują popełnić samobójstwo przez ich głupotę. - wzruszył ramionami.
- Ty chciałeś..
- Nie! Chciałem być blisko ciebie. - pocałował jej mocno wystający obojczyk. - zadzwoniłem do siostry, żeby przyszła i podciąłem żyły. Nie było nawet możliwości, żebym się wykrwawił, a nawet jeżeli - to było warto. - powiedział.
- Jesteś.. Wspaniały. I głupi. Ale jednak bardziej wspaniały. - pocałowała jego usta.
- Teraz jesteśmy na tych samych zasadach. - uśmiechnął się czarująco.
- A co.. Z twoją pracą?
- Jesteś dla mnie ważniejsza od kariery. A poza tym z takimi kontaktami.. Krótki pobyt w psychiatryku nie będzie miał większego znaczenia.
- Wiesz, że zawsze marzyłam o takim mężczyźnie? Najpierw rodzina, a potem praca? No i oczywiście twój urok osobisty i uroda nie zostają tu bez znaczenia.. - zaśmiała się mówiąc ostatnie zdanie.
- Ja też nie mogłem sobie wymarzyć lepszej narzeczonej niż ty. - pocałował jej czoło.

Nic nowego cz.5

- Wyglądał na sympatycznego. - powiedziała mama głosem, który mówił mi, że oczekuje wyjaśnień. 
- Yhm. - powiedziałam tylko, ignorując jej ton. 
- Agata, dzwoniła pielęgniarka. - spojrzała na mnie współczująco. - od razu pojedziemy do przychodni. - pogłaskała moje ramię. 
- Nic mi nie jest, mamo. - powiedziałam w celu uspokojenia jej. 
- To kim był ten chłopiec? - zmieniła temat, przechodząc w tryb szpiega. 
- Mamo.. - przewróciłam oczami. 
- No co. Chyba mam prawo wiedzieć. 
- Kolega. - ucięłam rozmowę, która zaczęła się robić żenująca. 
- Bliski..? 
- Jeszcze jedno takie pytanie i przysięgam, że wyskoczę z rozpędzonego samochodu. - powiedziałam chowając twarz w dłoniach. 
- Bliski, bliski. - skomentował Xavier, a mnie powstrzymywała chyba tylko świadomość, że on nie istnieje od rzucenia się na niego. 
- Dobrze. - mama podniosła ręce w geście poddania. Myślę, że to słaby pomysł, żeby puszczać kierownicę podczas jazdy, przez jedną z najbardziej ruchliwych ulic, ale nic nie powiedziałam. 
 15 minut później znalazłyśmy się pod szpitalem. Nienawidziłam tego miejsca, bo wcale nie przypominało miejsca, gdzie umierają ludzie, tylko jakiś pałac. Poszłyśmy na ostry dyżur i po wcześniejszym zapisaniu się w recepcji, stanęłyśmy w cztero-godzinnej kolejce. Tak - stanęłyśmy, ponieważ krzesełka zaczynały się tak mniej więcej od dwóch godzin czekania. Może pominę te cztery godziny, radość gdy dotarłam do miejsca siedzącego i oczywiście Xaviera po kolei komentującego wszystkich ludzi. 
- To zwichnięcie. - zawyrokował znudzony lekarz. 
- Pewnie spodziewał się raka kostki. - powiedzial Xavier patrząc na jego minę. 
- Możemy ją nastawić, albo wsadzić w gips. - stwierdził nie patrząc na mnie lekarz. I w ten właśnie sposób wylądowałam z nogą w gipsie na 10 dni. 
 Kiedy wróciłyśmy do domu byłam zła, zmęczona i najchętniej bym komuś przywaliła. Tym razem poduszka mi wystarczyła, ale stwierdziłam, że następnym razem nie pójdzie tak łatwo. 
- Jasmine. - to Xavier. Zabawne, nawet nie zauważyłam, kiedy wyszedł z gabinetu, przez zakładaniem gipsu. Dopiero teraz sobie przypomniałam. 
- Czego chcesz. - warknęłam. 
- To Lucinda. - CO. Obok gargulca stała pani gargulcowa, czy jak tam to się zwie. 
- Wariuje. - powiedziałam do samej siebie chowając twarz w poduszkę. 
- Jej też cię miło poznać. - rzucił najwyraźniej wkurzony Xavier wychodząc z pokoju. Byłam zdezorientowana. Moja psychika chyba chcę mi coś powiedzieć. Na szczęście zanim powiedziała przyszedł sms. Informacja od Michała o jego urodzinach. Były w sobotę i chyba wyglądało na to, że pójdę tam z nogą w gipsie. Po chwili przyszedł kolejny sms. 
'Jak tam noga??:)' - rewelacyjnie. 
'W gipsie' - odpisałam. 
'Wyrazy współczucia. A zamierzasz być jutro w szkole?' - i właśnie na tym polegał problem. Do czwartku nigdzie mama by mnie nie puściła (był wtorek), więc dawałam dwa dni pustym lasiom z mojej klasy na odbicie mi go (co z tego, że nawet nie byliśmy parą). 
'Nie.' - napisałam i odłożyłam telefon na bok. Było mi w sumie przykro, bo nie mogłam zobaczyć chłopaka, a Xavier gdzieś sobie poszedł. 
'Może wpadnę jutro? Wiesz dam ci lekcje i w ogóle..' - musiałam tego smsa przeczytać 3 razy.
 N I E W I E R Z E. 
'Skoro chcesz.' - odpisałam po chwili dopisując adres. Można powiedzieć, że tego dnia położyłam się spać szczęśliwa. Brudna, bo nie umyłam nawet włosów, ale szczęśliwa. 
 Rano, mój budzik zadzwonił o szóstej informując mnie, że czas się zbierać do szkoły. Popatrzyłam tylko na niego z satysfakcją i pokazałam mu jeden z moich palców. Nigdzie nie idę. Znaczy no idę zaraz do łazienki, ale do szkoły się nie wybieram. Moja lewa noga znajdowała się w gipsie i była ciężka i pierwsza dotknęła podłogi, więc generalnie można powiedzieć, że wstałam lewą nogą. Ku mojemu rozczarowaniu Xaviera nigdzie nie było. Chyba się obraził. Poszłam do łazienki i umyłam włosy. Potem zamiast piżamy wciągnęłam na siebie leginsy i luźną, czarną bluzkę i z powrotem wskoczyłam do łóżka. Włączyłam telewizję, ale, że akurat leciało "Dzień dobry TVN", po chwili spałam z powrotem. 
 Obudziła mnie Lilia, mówiąc, że musi już wyjść. Spojrzałam na zegarek. Była 14. Najwyraźniej przegapiłam śniadanie i moment w którym powinnam się zacząć szykować przed przyjściem Michała. Cholera. Nawet nie zauważyłam faktu, że Lilia wychodzi ostatnio wcześniej niż zwykle. Wstałam z łóżka, sięgnęłam po kule i po chwili schodziłam schodami na parter. Generalnie mój dom razem z parterem miał 3 piętra. Nade mną mieszkali rodzice i brat i były 3 pokoje gościnne. Na moim piętrze poza moim, były jeszcze 4 sypialnie, także dla gości, a na parterze poza salonem kuchnią i biurem taty był kolejny taki pokój. Prościej mówiąc byliśmy bardzo gościnni. 
 Zadzwonił dzwonek. Szybko dokuśtykałam do domofonu i otworzyłam, a potem jeszcze szybszym krokiem paralityka dotarłam do drzwi. Wcale nie walnęłam się po drodze w ramię. 
- Cześć. - przytulił mnie na przywitanie. Z ręki wypadła mi kula i po chwili pewnie bym leżała, gdyby mnie nie przytrzymał. Schylił się by mi ją podać, a ja zawstydzona tylko zaprosiłam go do salonu. 
- Herbaty? Soku? - zaproponowałam nie wiedząc co innego powiedzieć w tej sytuacji. 
- Byłbym sadystą pozwalając ci dotknąć czajnika. 
- Czyli soku. - skwitowałam idąc w stronę kuchni. Z szafki wyciągnęłam szklanki, a z lodówki sok i postawiłam je na blacie. - Może przyjdziesz.. - powiedziałam po zdaniu sobie sprawy, że nie dam rady zanieść tego wszystkiego. 
- Pewnie. - podszedł do mnie. - Pomóc? - zaproponował, kiedy nie mogłam dosięgnąć kuli, którą odłożyłam przed sięgnięciem po szklanki. 
- Dzięki. Może pójdziemy do mnie? - zaproponowałam. 
- Jasne. - odparł puszczając mnie przodem. Trochę się wlekłam, ale i tak dobrze mi szło. 
- Rozgość się. - powiedziałam, kiedy po jakichś piętnastu godzinach dotarliśmy na górę. Chłopak postawił szklanki i sok na moim pięknym, chromowanym stoliku, a ja zdałam sobie sprawę, że łóżko jest niepościelone. Szybko naciągnęłam pościel, żeby choć trochę wyglądała, a drzwi od garderoby zamknęłam. Napewno nic nie zauważył. Naaapewno. 
- To może tym razem ty wybierzesz film. - zaproponowałam. Oboje wiedzieliśmy, że nie jest tu dla lekcji. 
- Skoro chcesz. - odparł szarmancko. Sięgnęłam do szuflady, która była tuż obok szafki z maściami na stłuczenia i bandażami i wyjęłam segregator. - To co kolejną część zmierzchu? - zakpił patrząc na mnie. 
- Może innym razem. - starałam się zabrzmieć sarkastycznie. 
- W sumie to nie mam ochoty oglądać filmu. 
- A na co masz ochotę? - powiedziałam siadając obok niego. 
- Nie udawaj, że nie wiesz. - Xavier! Jednak wrócił!
- Porozmawiajmy. W sumie nic o tobie nie wiem. - i pewnie byśmy porozmawiali gdyby nie zadzwonił jego telefon. - Przepraszam na chwilkę. - powiedział wstając z łóżka i wychodząc z pokoju. 
- Nie ma sprawy. - powiedziałam zrezygnowana. 
- Ale jak to? - usłyszałam jego zdenerwowany głos zza drzwi. Po chwili wpadł do pokoju najwyraźniej zestresowany i zaczął wyjmować zeszyty. 
- Co się stało? - spytałam, a on tylko podał mi kupę kartek i kajecików (jak mówiła nasza pani od wos-u). 
- Bardzo cię przepraszam, ale muszę lecieć. Przepisz sobie, jutro wpadnę po odbiór. 
- Co się stało. - powtórzyłam. 
- Mogę wpaść jutro? Rano. 
- Pewnie. - powiedziałam. - Zaraz, a szkoła? - po chwili uświadomiłam sobie luki w jego rozumowaniu. 
- Pierdole szkołę. Jutro ci wszystko wyjaśnie. - wstałam, żeby coś jeszcze powiedzieć, ale on tylko mocno mnie przytulił. - Trzymaj się. - powiedział całując czubek mojej głowy. I zbiegł po schodach, zabierając po drodze plecak. Chyba zauważył, że moja furtka od środka otwiera się bez klucza, bo już po chwili trzasnęły drzwi. 
- Mówiłem, żeby uważał z gumkami. - powiedział Xavier, a ja rzuciłam w niego poduszką. Szlag mnie trafił, kiedy przeleciała przez niego nie napotykając oporu. Przywaliłam pięścią w szafkę i od razu skierowałam się do wybawczej szuflady. 
 
 Reszta dnia można powiedzieć, że minęła normalnie. Chyba, że chcecie słuchać po kolei o tym jak zjadłam obiad, wróciłam do siebie na górę, poszłam do łazienki, żeby załatwić swoje potrzeby fizjologiczne.. Nie. Myślę, że nie chcecie. Przejdźmy więc od razu do wieczoru. 
 Zadzwonił mój telefon. Zgadnijcie kto. 
- Halo? 
- Cześć. Przepraszam, że tak wyszedłem.. 
- Nie ma sprawy. - skłamałam. 
- Zaproszenie na jutro wciąż aktualne? - głupie pytanie. 
- Pewnie. Wpadaj. - powiedziałam. 
- Jas.. Musimy porozmawiać. 
- A co przepraszam robimy? - powiedziałam trochę zirytowana. 
- W cztery oczy. Jutro. - powiedzial i się rozłączył.
Idiota. 
- Mi też bylo miło. - rzuciłam sarkastycznie do słuchawki. Zła na cały świat otworzyłam laptopa i włączyłam stronę z moim ulubionym serialem. No świetnie. Nie ma nowych odcinków. Chyba naprawdę pójdę się zabić. 
- Puk puk, mogę? - spojrzałam na mężczyznę stojącego w drzwiach i udającego, że puka w framugę. 
- Ale co ty tu robisz? - byłam co najmniej bardzo zdezorientowana. Janek? Już prędzej Michała się tu spodziewałam. Albo Madzi. 
- Musimy pogadać. - ludzkość zdecydowanie nadużywa tego słowa. A zwłaszcza faceci. 
- Z twojego tonu wnioskuję, że będą to same dobre wieści. - przewróciłam oczami. 
- Mama się o ciebie martwi. - O. Mój. Boże. 
- Wynoś się stąd. - wskazałam mu drzwi. Nie miałam najmniejszego zamiaru o tym rozmawiać. 
- No weź siostra.. Przecież jesteśmy rodzeństwem. 
- Zaczynam w to wątpić. - spojrzał na mnie pytająco. - Rodzeństwo zazwyczaj trzyma się razem. - wyjaśniłam. - I napewno nie jest posłańcem matki. 
- Daj spokój. Co się dzieję. - lekko trącił mnie w ramię. O co im chodziło. 
- Ale o co.. 
- Pamiętasz jak byliśmy dziećmi? - tylko nie to. Wzniosłam oczy ku niebu. Znaczy to był bardziej sufit, ale nie ważne. 
- Chyba już zapomniałeś, że cię nie lubię. - powiedziałam wstając z łóżka. 
- Na szczęście ja cię kocham. - przeciągnął mnie z powrotem. Przytulił mnie. Jego silne choć chude ramiona otuliły mnie, a ja wreszcie poczułam, że jest moim bratem. - Mama wcale mnie tu nie przysłała. Ale chyba spaliłbym się ze wstydu mówiąc, że stęskniłem się za moją małą siostrzyczką. - takie chwile właśnie zasługują na popłakanie się ze wzruszenia. 
 Cały wieczór spędziliśmy razem. Oglądaliśmy W11 tak jak kiedyś i komentowaliśmy wszystko ze śmiechem. Ku mojej uldze Xavier gdzieś zniknął i miałam Janka tylko dla siebie. 
- Wiesz co ? - powiedział mężczyzna zwracając głowę w moją stronę. - Zawsze myślałem, że jesteś jakimś beznadziejnym przypadkiem. Po nieudanej próbie załatwienia cię kaloszem i oddania wielbłądom w zoo obraziłem się na cały świat i zdecydowałem już nigdy z tobą nie rozmawiać normalnie. Teraz stwierdzam, że może dobrze, że wciąż jesteś wśród ludzi. Jesteś całkiem w porządku. - trącił mnie w ramię. Nigdy nie sądziłam, że historia z moim bratem wpychającym mnie na wybieg wielbłądów jest prawdziwa. 
- Na serio to zrobiłeś? 
- Mama była przerażona, kiedy zobaczyła mnie z kaloszem nad twoim łóżeczkiem. Miałaś może pół roku. - zaśmiał się. - a potem, kiedy poszliśmy do zoo przepchnąłem cię między tymi szczebelkami.. 
 Wieczór minął. Janek poszedł, a ja byłam po prostu zadowolona. Wyłączyłam telewizor i poszłam spać. Znaczy nie od razu, bo najpierw jeszcze pokłóciłam się z Xavierem, który już zdążył wrócić. Jak wytłumaczyć zarozumiałemu gargulcowi, że nie może zapraszać swojej brzydkiej, kamiennej dziewczyny do mojego pokoju? W każdym razie stanęło na tym, że będzie tu przebywała za moją zgodą, a ja miałam obowiązek zgadzać się co najmniej raz na trzy dni. 
- Dobranoc Xavier. Dobranoc Lucinda. - Tak. To był ten moment, kiedy się zgodziłam. Wolałam, żeby nam jutro nie przeszkadzano.

Niedocenieni cz.5

Białe światło przebijające przez jej powieki, mnóstwo jakiś rurek, kabelków i okropny, obezwładniający ból. Przereklamowane to niebo.
- Wszystko będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze..- Clara poznała głos mamy powtarzający te słowa jak mantrę. Nagle do jej uszu dotarły także inne dźwięki. Cichy szum wentylacji, krzątający się ludzie, samochody za oknem i regularne pikanie. W rytm jej bijącego serca. A więc nie udało się. 
  Spróbowała otworzyć oczy. Z lekkim trudem, ale uniosła powieki. Spróbowała poruszyć ręką. Była przypięta do łóżka. Cholera. Zaczęła się szarpać. Jej matka patrzyła na to z przerażeniem, ale ona tylko próbowała się uwolnić.
- Spokojnie. - powiedziała pielęgniarka, która właśnie wbiegła na sale i wbiła jej igłę w rękę. Chwile potem kobiecie rozmazał się cały świat i bezwładnie opadła na łóżko.
  Obudziła się na tej samej sali, na tym samym łóżku, ale coś się zmieniło. Jej matki nie było, a jej ciało nie było niczym przymocowane do łóżka. Nie chcąc ryzykować ponownego uśpienia środkami uspokajającymi, powoli uniosła tułów i rozejrzała się w poszukiwaniu pielęgniarki.
- Przepraszam. - powiedziała spokojnym głosem. Znudzona kobieta podniosła na nią wzrok. Mogła mieć około 45 lat, ale jej twarz już była pokryta zmarszczkami. Spalona trwała z rozdwojonymi końcówkami spadała ciężkimi falami na przygarbione ramiona, które z kolei przechodziły w pochylone plecy. Sylwetką przypominała mężczyznę i przez chwilę w myślach Clary pojawił się artykuł "jak rozpoznać transwestytę", który przeczytała niedawno. No właśnie. Czy napewno nie dawno?
- Ile już tu jestem? - spytała patrząc kobiecie w oczy.
- Zawołam lekarza. - odpowiedziała beznamiętnym głosem pielęgniarka i podniosła słuchawkę telefonu znajdująca się tuż obok kawy i magazynu leżącego na stole, aktualnie odwróconego na ostatnią stronę z krzyżówką.
- Nie może mi pani powiedzieć? - spytała bez żadnej złośliwości w głosie kobieta.
- Lekarz zaraz przyjdzie. - odpowiedziała znudzona pielęgniarka. Musiała często to mówić, bo całe zdanie powiedziała wyćwiczonym tonem.
  - Dzień dobry. Widzę obudziła się pani. - na salę wszedł uśmiechnięty lekarz. 
- Ile już tu jestem? - spytała niewzruszona serdecznymi słowami mężczyzny Clara.
- Ma pani wyjątkowe szczęście, że toksykologia przebiegła pomyślnie. Aktualnie wciąż neutralizujemy działanie tabletek, ale za kilka dni zostanie pani przeniesiona do większej sali, jako, że pani stan jest już stabilny. - lekarz wydał się z zniesmaczony reakcją pacjentki. - Dr. Walter. - wyciągnął dłoń w stronę kobiety.
- Czyli ile czasu minęło od kiedy chciałam się zabić? - zignorowała jego gest.
- Tydzień i cztery dni. - włożył teraz odtrąconą dłoń do kieszeni tego swojego lekarskiego fartuszka. - Dlaczego właściwie próbowałaś to zrobić?
- Kłótnia z narzeczonym. Nic wielkiego. - Nie spojrzała mężczyźnie w oczy.
- Zabawne. - mruknął lekarz. Clara w złości podniosła pięść i gdyby nie została powstrzymana ręką mężczyzny uderzyła by w twarz lekarza.
- To nie jest zabawne. - wycedziła przez zęby. Na sale wbiegła pielęgniarka i wstrzyknęła jej coś do organizmu.
- Twój narzeczony wcale nie wyglądał na pokłóconego z tobą. - zdążyła tylko usłyszeć zanim straciła przytomność.
- Akuku. - usłyszała czyjś głos nad uchem. Otworzyła z jękiem oczy i ujrzała obok swojego łóżka jakąś dziewczynę. Przeczesała palcami włosy i z niemałym wysiłkiem uniosła tułów. Nie była już w sali sama. Nie była już w tej samej sali. Naprzeciwko zauważyła cztery łóżka, a obok siebie, po jednej stronie dwa, a po drugiej jedno.
- Halo halo. - na wpół zaśpiewała, na wpół powiedziała melodyjnym głosem kobieta wciąż stojąca po jej lewej stronie. Miała na sobie taką samą okropną koszulę co Clara, ale nie był to powód, dla którego wywołała jej sympatię. Jej włosy powoli od różowego przechodziły w niebieski. Dosłownie. Po jednej stronie miała róż, pasmami przechodzący w fioletowy, aż do niebieskiego. 
- Cześć. - odpowiedziała Clara. Kobieta obok wyszczerzyła zęby w pięknym uśmiechu.
- Gabbe. - podała jej rękę, a następnie wskoczyła do łóżka blondynki. Nie było zbyt dużo miejsca, więc właścicielka posłania musiała się przesunąć, mało nie spadając przy tym na podłogę. Teraz obie siedziały naprzeciwko siebie.
- Clara. - kobieta delikatnie uśmiechnęła się.
- Wiem kim jesteś. - Gabbe machnęła ręką. - Tabletki i zdjęcie. Romantycznie. Ale nudno. - podsumowała.
- Czyżby? - Clara uniosła brew jakby w odpowiedzi. 
- Jesteś tu nowa, więc wszystkich ci przedstawię. Nie martw się. 
- Chyba nie czuję potrzeby poznawania innych samobójców. - mruknęła pod nosem.
- Będziesz z nimi wkrótce mieszkać. Przyzwyczajaj się. 
- Słucham? 
- Ah.. Ty nic nie wiesz. - Gabbe roześmiała się. - Jak myślisz. Gdzie lądują samobójcy, wariaci, albo dziewczyny, które chciały wymierzyć całkiem niezły, prawy sierpowy, panu doktorkowi?
- To jakaś pomyłka. - wymamrotała Clara. - Nie mogą mnie zamknąć w psychiatryku.
- Na początku nie będą cię trzymać długo. Ale przy następnym..
- Czemu zakładasz, że znów będę próbowała się zabić?
- Wszyscy to robią. - wzruszyła ramionami. - O, goście. - w ich stronę szedł.. Mikel. Clara, niepodpięta już do żadnego urządzenia rzuciła się w jego stronę. Zeskoczyła z łóżka i stawiając bose stopy na ziemi, podbiegła kilka kroków, by po chwili wskoczyć mężczyźnie w ramiona.
- Tak bardzo cię przepraszam. - wyszlochała mu do ucha. 
- Już dobrze. Ć-ć-ć. - pogładził jej od dawna niemyte włosy. Kobieta oplątała go nogami w pasie, a on tylko tulił ją do siebie jakby nie mogąc uwierzyć, że naprawdę tu jest.
- To ty mnie znalazłeś. - bardziej stwierdziła niż spytała.
- Byłem głupi. - powiedział wyjmując z kieszeni zdjęcie. - Przecież obiecałaś, że to zrobisz jeśli wyjdę.
- To nie twoja wina. - pokręciła głową. Mężczyzna tylko zacisnął powieki i po chwili wyraz jego twarzy, wrócił do normy.
- Rozmawiałem z lekarzem. Chcą cię zabrać do szpitala psychiatrycznego..
- Już wszystko wiem.
- Żadnych odwiedzin przez trzy miesiące..
- Aż trzy?! - krzyknęła z niedowierzaniem. 
- Musiałem im powiedzieć.
- O czym? - spytała patrząc na niego. - O kim?! - tym razem jej głos był wyższy i piskliwy.
- Kim był ojciec dziecka, które zabiłaś.
- O mój boże. - wyszeptała. Zrobiło jej się niedobrze. Wstała i ruszyła biegiem przed siebie. 
- Claro. - Mikel ruszył za nią. Nosiła w sobie dziecko. I zabiła je tabletkami. Mimo, że było to dziecko gwałciciela, czego była pewna nie zasługiwało na taką matkę.. I śmierć. 
Mikel ją dogonił i przycisnął do siebie. Szarpała się, biła go, ale nie puścił. 
- Zabiłam je. Zabiłam. - rozpłakała się z frustracji. 
- Ciii.. - kołysał ją w ramionach. 
- Takie maleństwo.. - szlochała w dalszym ciągu.
- Czyli nie wiedziałaś. - westchnął prawnik. 
- Oczywiście, że nie! - rozzłościła się. - Nie zabiłabym własnego dziecka. - wycedziła przez zęby.
- Wiem. - wyszeptał jej na ucho, dalej tuląc do piersi.
- Nie. Ty nic nie wiesz. - wybuchła złością odtrącając jego ramiona. - W tym właśnie jest problem. Ty nie rozumiesz. Nigdy mnie nie zrozumiesz. Nigdy nie zrozumiesz kobiety, która przez swój pieprzony egoizm zabiła niewinne życie ! - odwracając się wpadła w ramiona Gabbe, która jak podejrzewała i tak wszystko wiedziała. 
- Spokojnie. - otoczyła ją ramieniem. Mikelowi posłała współczujący uśmiech i machnęła ręką w geście 'idź sobie'. Zrezygnowany i roztrzęsiony mężczyzna odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku drzwi wyjściowych.
- Nie dobrze. - mruknęła Gabbe. Clara spojrzała na nią załzawionymi oczami. - Widzisz te kamery? - wskazała jedną z kamer wiszących na ścianie. - Na bank ci dołożą.
- Czego?
- Miesięcy oczywiście. Nie wyglądałaś na zbytnio zrównoważoną.
  - Witamy. - przywitał ją dyrektor ośrodka wchodząc do jej pokoju. - Jak pani samopoczucie? - siedziała w tym szpitalu od czterech godzin i już miała ochotę uciec. No tak. Psychiatryk. Czego się spodziewała ? Ciężko odpowiedzieć. Na pewno bardziej przerażającego i obskurnego otoczenia, ale też atmosfery.. Takiej nienormalnej. Jak wśród wariatów. Póki co od czterech godzin siedziała wgapiając się pustym wzrokiem w ścianę i nie odzywając się. W sumie to siedziała tak od czterech dni, a Gabbe tylko jej towarzyszyła. Milczące towarzystwo to najlepsze lekarstwo.
- Więc? - spytał dyrektor. Stał oparty o framugę. Około czterdziestoletni, lekko siwiejący facet. Nic specjalnego. Zbyła go milczeniem. - No cóż. W każdym razie mam nadzieję, że pobyt w naszym ośrodku milo pani minie. W razie czego zapraszam do mnie. Kiedy już pani zdecyduje się odzywać. - i po prostu wyszedł trzaskając drzwiami. Dając jej wolną rękę. Jak Mikel wtedy.

Nic nowego cz.4

- I co? - Wpadłam na Michała, wychodząc z gabinetu. 
- Nie poszedłeś na lekcje? - Spytałam trochę zdziwiona, bo dzwonek zadzwonił już jakiś czas temu. 
- Pomyślałem, że może cię odprowadzę, bo to ostatnia lekcja, a twoja kostka najwyraźniej nie jest w najlepszym stanie. 
- Hm, to miłe z twojej strony - powiedziałam i oparłam się lekko na jego ramieniu, starając się dokuśtykać do drzwi. 
- Bardzo boli? - Zapytał, wskazując moją nogę. 
- Troszkę - powiedziałam i syknęłam, bo akurat potknęłam się o nieistniejący próg. 
- Może da się coś z tym zrobić - powiedział i przerzucił sobie moją torbę przez ramie. Następnie złapał mnie pod kolanami i podniósł w sposób, jak książęta podnoszą księżniczki. 
- Żartujesz sobie chyba - powiedziałam próbując stanąć na ziemi. 
- A właśnie, że nie - odparł, śmiejąc się. Skierował się w stronę przystanku autobusowego. - Którym jedziemy? - spytał. 
- Sto czternaście. Ale postaw mnie na litość boską - odparłam chyba zbyt błagalnym tonem, bo znów zaczął się śmiać. 
Akurat, kiedy dotarliśmy na przystanek, zaczęło padać. Zdążyliśmy się schować pod daszkiem i chwała bogu za to, bo akurat tego dnia nałożyłam więcej mascary. 
- Przyjedzie za cztery minuty - oświadczył Michał po zapoznaniu się z rozkładem jazdy. 
- W porządku - w naszej dwudniowej znajomości nadszedł czas, żeby przestać być złośliwą zołzą, a stać się uroczą damą. Faktycznie po czterech minutach przyjechał autobus do którego wsiedliśmy. 
- Młody dżentelmenie - swe słowa Michał skierował do około dziesięcioletniego chłopca. - Tą tu damę - wskazał na mnie - boli noga. Byłbyś tak miły i ustąpiłbyś jej miejsca? - Mały chłopiec chyba się zawstydził, bo zszedł z siedzenia z opuszczoną głową i w pośpiechu przeszedł do innej części autobusu, a ja parsknęłam śmiechem. No tak - nici z bycia damą. 
Na następnym przystanku dużo osób wysiadło i zwolniło się trochę miejsc. Do autobusu wraz z kilkoma innymi osobami wmaszerował Xavier. 
- O nie - schowałam twarz w dłonie. Michał tego chyba nie zauważył, bo akurat zajmował miejsce naprzeciwko mnie. 
- Mogę mieć pytanie? - Spytał po chwili milczenia. 
- Czy ty Agato Jasmino coś tam, zostaniesz moją albinoską do końca życia ? - Pajacował Xavier klękając przede mną. 
- Tak - powiedziałam do Michała, a gargulec chyba zrozumiał to opacznie, bo kontynuował swoją błazenadę. 
- W tą sobotę mam urodziny. Wpadniesz? - Spytaał, nie patrząc mi w oczy. 
- Tak. Postaram się wpaść - uśmiechnęłam się. 
- Ekstra - no i właśnie w tym momencie nasza rozmowa przestała się kleić. Na szczęście uratował nas mój dzwoniący telefon. 
- Halo? 
- Cześć córuś. Wzięłaś klucze do domu? - Myślałam, że spyta o moją kostkę, ale skoro tak chce grać. 
- Nie. 
- To źle. Lilia dziś kończy wcześniej, a właściwie to już skończyła... Pójdź sobie na jakąś pizze, do sklepu, postaram się wyjść wcześniej. Papa buziaki - i zanim zdążyłam powiedzieć o mojej nodze, rozłączyła się. 
- Świetnie - opadłam na fotel zrezygnowana. 
- Całkiem przypadkiem, twój telefon jest ustawiony na bardzo głośno, jeśli chodzi o rozmowy i wszystko słyszałem. Chodź do mnie - spojrzałam na niego z niedowierzaniem. Alejakto - przeleciało mi przez myśl. 
- Okej - odpowiedziałam po dwóch minutach patrzenia na niego z otwartą buzią. 
- To musimy tu wysiąść - powiedział i pomógł mi wstać. 
- Błagam, nie bierz mnie tylko na ręce. Dam radę. 
- No dobra, dobra - zaśmiał się. 
- Dziękuję - odetchnęłam z ulgą. Wyszliśmy prosto na deszcz. Lało jak z cebra, a ja nawet nie miałam płaszczyka, bo po co. Także generalnie, kiedy dotarliśmy na miejsce po makijażu nie było śladu. Dziękowałam Bogu, że zdecydował się na, na tyle mocny deszcz, żeby zmył mój makijaż doszczętnie, a nie tylko rozmył. No dobrze. Sprawa twarzy została rozwiązana, ale moje ciuchy wyglądały, jakbym się w nich wykąpała. 
- Chcesz coś na przebranie? - powiedział, kiedy weszliśmy do apartamentu. 
- Uu.. Miss mokrego podkoszulka. - usłyszałam Xaviera. Spiorunowałam go wzrokiem co chyba jednak nie bardzo dało efekt, bo już chwile potem zaczął przedrzeźniać Michała. 
- Tak, poproszę. - powiedziałam, chociaż na myśl, że zaraz będę miała na sobie jego rzeczy robiło mi się gorąco, co z kolei wcale nie było takie złe, bo na tą chwilę szczękałam zębami. 
- Chodź ze mną. - Michał wziął mnie pod ramię. - Dasz radę? - powiedzial wskazując schody. Kiwnęłam tylko głową. Weszliśmy na drugie piętro. Zabawne, jeszcze nie widziałam dwupiętrowego mieszkania, czy tam apartamentowca. I to wcale nie dlatego, że raczej nie zwiedzałam cudzych mieszkań, bo nie miałam przyjaciół. Wcaale. 
 Weszliśmy do jego pokoju. Panował tu względny porządek. Pomieszczenie było dosyć spore, a jedna jego ściana była przeszklona i widać było idealnie park i kawałek jakiejś drogi. Łóżko było tak samo olbrzymie jak moje i oczywiście nie pościelone. Podłoga wyłożona była ciemnymi panelami i tylko koło łóżka był grafitowy, puszysty dywanik. Zauważyłam, że chłopak lubi stalowy kolor. Faktycznie trzeba być spostrzegawczym, żeby wywnioskować to z barwy zaledwie wszystkich mebli w pokoju. 
- Chyba nie mam nic, co by z ciebie się nie zsuwało. - powiedział Michał przerzucając zawartość szafy. 
- A kto ma. - powiedzial Xavier przypominając mi po raz kolejny o mocnej stronie, jaką była moja kobiecość. 
- Nie przejmuj się. Wystarczy jakaś bluzka i dres. 
- Tam jest łazienka. - powiedzial chłopak wręczając mi ciuchy, ręcznik i wskazując drzwi znajdujące się dokładnie naprzeciw. 
 Po wyjściu z łazienki musiałam wyglądać niesamowicie powabnie, bo Michał wybuchnął śmiechem. 
- Popieram go. - powiedział Xavier rechocząc na podłodze. W efekcie jeden dostał mokrą bluzką w twarz, a drugi miał okazję podziwiać jeden z moich palców. 
- To było nie fair. - powiedzial Michał odrzucając bluzkę z twarzy i kierując się z rozłożonymi rękami w moją stronę. Pewnie pomyślałabym, że chce mnie przytulić gdyby a) zdążył się przebrać i b) nie dostał przed chwilą mokrym materiałem w twarz. 
- Nie, błagam! - pisnęłam cofając się 
- Za późno. - powiedział rzucając się na mnie. Był niesamowicie mokry i przemarznięty, więc kiedy jego lodowate ręce wsunęły się za moją koszulkę i złączyły się z nagrzaną już skórą.. No chyba nie muszę tłumaczyć. Zaczęłam piszczeć. Po chwili wylądowaliśmy na łóżku, a jego już ogrzane ręce zaczęły łaskotać moje wrażliwe na to boki. 
- Proszę, zostaw! - krzyknęłam błagalnym tonem, bo bolało mnie już wszystko od śmiechu. 
- A co z tego będę miał? - spytał zadziornie na chwilę przestając. 
- Moją wdzięczność? - odpowiedziałam i starałam się zrobić słodką minę, która chyba jednak mi nie wyszła, bo chwilę potem chłopak stwierdził tylko: 
- Obejdzie się. - i wrócił do przerwanej wcześniej czynności. 
- Błagam cię! - krzyknęłam po chwili nie mogąc już wytrzymać. Chłopak tylko zadowolony opadł na pościel obok mnie. 
- Jak nazwali cię jego koledzy? Żelazną dziewicą? To zabawne, bo po dwóch dniach znajomości znalazłaś się w jego łóżku, świetnie się bawiąc i jeszcze go błagając o coś tam. - rzucił Xavier, a ja tylko lekko uniosłam tułów i pokazałam mu język. 
- Chcesz coś obejrzeć? - powiedział Michał wstając z łóżka. 
- A co? - spojrzałam na segregator z płytami, który niósł w moją stronę. 
- Ty wybierasz. - wyszczerzył się do mnie. - Ja w tym czasie się przebiorę. - powiedział kierując się do szafek. Wyjął z nich szarą bluzkę i jasne spodnie. - zaraz wracam. - rzucił. 
- Okej. - mruknęłam i zabrałam się za wybór filmu. Dosłownie po chwili usłyszałam jego, wchodzącego do pokoju. Dopiero wciągał na siebie koszulkę. Przewróciłam tylko oczami. Szpaner. 
- Obejrzyjmy zmierzch. - powiedziałam. I wcale nie dlatego, że lubiłam ten film. Po prostu uznałam, że jest na tyle żenujący, że bez żadnego żalu odpuści oglądanie go, skupiając się na rozmowie ze mną. 
- Nie. Proszę.. - jęknął. 
- Za późno. - powiedziałam, przedrzeźniając go i rzuciłam w jego stronę płytę z trzecią częścią. Zrezygnowany włożył ją do odtwarzacza i już po chwili na ekranie telewizora pojawiło się logo, czy coś tam, wytwórni, która nakręciła film. 
- Zrobię popcorn. - powiedział Michał wychodząc z pokoju i zostawiając mnie samą z pierwszą sceną. Ekstra. 
- Szybki skok po gumki. - Xavier porozumiewawczo mrugnął do mnie, a ja się zaśmiałam. 
- Xavier, nie możesz wszystkiego komentować, bo to ja wychodzę na głupią. 
- Czyli wszystko w normie. - powiedział wzruszając ramionami. 
- Jesteś głupi. 
- Nie na tyle, żeby nie widzieć co tu się święci. Mogę się założyć, że jeszcze dziś pójdziecie w ślinę. 
- Spadaj. - powiedziałam i urwałam rozmowę, bo usłyszałam kroki na schodach. 
- Mam sok. I szklanki. 
- Po co dwie.. - skomentował gargulec, którego natychmiast spiorunowałam wzrokiem. 
- A popcorn? 
- Robi się. Spokojnie. - zaśmiał się i znów zszedł na dół. 
- Zapomniał gumek. Oby to się nie zdarzało częściej. 
- Och, zamknij się. 
- Napewno nie chciałabyś małych, ślicznych albinosków ? Przemyśl to jeszcze. 
- Jest i popcorn. - powiedział Michał wchodząc i znów kładąc się obok mnie. Ku mojemu rozczarowaniu chyba stwierdził, że naprawdę lubię ten film i starał się stworzyć chociaż pozory zainteresowanego. Generalnie, to gra aktorska nie była jego mocną stroną. Jednak ja miałam większe problemy. A właściwie problem. Małego, urojonego przyjaciela, który cały czas komentował. Gdybym śmiała się za każdym razem, kiedy mnie śmieszyły jego komentarze, mogłabym mieć problemy z udowodnieniem chłopakowi, że jestem zdrowa psychicznie. 
 Akurat zaczęła się scena tuż przed bitwą, kiedy to Jacob wszedł do śpiwora Belli z zamiarem ogrzania jej bardzo błyskotliwie stwierdził "jeśli wyskoczysz z ubrania będzie szybciej. No co, podstawy survivalu", a Xavier oczywiście nie mógł się powstrzymać i powiedział głosem Jacoba: 
- A potem wypijmy mój mocz. - w tym momencie zaczęłam chichotać jak głupia, a Michał jak podejrzewam właśnie mnie porównywał do reszty sztywniaków z mojej klasy. Wiecie - "penis i nerwowy chichot". 
- Właśnie sobie przypomniałam jak oglądałam ten film z moją koleżanką, a ona śmiesznie skomentowała tą scenę. - wyjaśniłam, starając się chociaż trochę poprawić swoją sytuację. Odwróciłam się na chwilę w stronę chłopaka i zamarłam. Wpatrywał się we mnie tak intensywnie, że nie byłam po prostu w stanie odwrócić wzroku. 
- Lubię stalowy kolor. - powiedzial mniej więcej po 736262627276282829 latach świetlnych, wpatrując się w moje oczy. 
- Zauważyłam. - może to żałosne, ale w dalszym ciągu nie mogłam przestać na niego patrzeć. 
- Szczerze mówiąc dziś polubiłem go jeszcze bardziej. - uśmiechnął się lekko. 
- Takie piękne pomidory mamy tej jesieni. - skomentował złośliwie gargulec, a ja jestem pewna, że zrobiłam się jeszcze bardziej czerwona (o ile to w ogóle możliwe). 
- Michał.. - zaczęłam, ale na szczęście moja niezawodna mama, zdecydowała zainteresować się mną akurat w tej chwili. 
- Halo. - wycedziłam do słuchawki. 
- No cześć, kochanie. Gdzie jesteś. - najwyraźniej jej bystrość nie pozwoliła jej odczytać skomplikowanego komunikatu "nie chce z tobą gadać." 
- U kolegi. 
- Super. Przyjechać po ciebie? Bo akurat wychodzę z pracy i mogę cię po drodze zabrać. 
- Jasne. 
- To prześlij mi adres. 
- Okej, cześć. - rozłączyłam się. 
- Chyba powinnaś przyciszyć głośność połączeń. - powiedział Michał. 
- Yhm. Wpiszesz mi adres? - dałam mu mój telefon. Chwilę potem jak wysłał smsa mojej mamie, dostałam wiadomość zwrotną, że będzie za 20 minut. 
- Dziękuję za film i wszystko. Pójdę się przebrać. - powiedziałam wstając z łóżka. Zdjęłam po drodze, suchą już bluzkę z kaloryfera i poszłam do łazienki, gdzie znajdowała się reszta ciuchów. Właściwie to wszystkie były względnie suche, co przyjęłam z ulgą. Kiedy wyszłam, pod drzwiami łazienki stał już chłopak. 
- Może ci to upiorę czy coś.. - powiedziałam trzymając w rękach jego ciuchy. 
- Nie wygłupiaj się. - zwinął je w kulkę i wrzucił do kosza z brudami. 
- Może już zejdźmy. - zaproponowałam. Michał wziął mnie na ręce i zniósł ze schodów. Nie wiem czemu czuł potrzebę noszenia mnie i traktowania jak kaleki, ale to bylo zdecydowanie krępujące. Na niższym piętrze wziął moją torbę i na parking sprowadził mnie, tylko trzymając pod ramię. Mama oczywiście już na mnie czekała, więc tylko podziękowałam jeszcze raz Michałowi, dałam mu buziaka w policzek i zawstydzona, nie odwracając wzroku dokuśtykałam do samochodu. Poszło mi to calkiem zgrabnie, a to, że przywaliłam głową wsiadając do samochodu to już inna sprawa. 

Niedocenieni cz.4

Kiedy udało jej się wreszcie zwlec z łóżka od razu zbiegła na dół, żeby zjeść śniadanie. Wyjęła patelnie, rozpuściła na niej masło, a następnie wbiła jajko. Mikel ją nauczył jak robić to tak, żeby nie rozlać żółtka. Przed oczami stanęła jej scena, kiedy po pierwszej wspólnej nocy, próbowała zrobić śniadanie, ale żółtko za każdym razem się rozwalało. Próbowała wiele razy, ale nie chciało jej wyjść. Tak zdenerwowana tym nie zauważyła, kiedy mężczyzna do niej podszedł od tyłu i położył ręce na jej biodrach, równocześnie całując jej szyje. Następnie dostrzegając blat pełen skorupek i nieudane jajko sadzone na patelni, wyrzucił je do śmieci. Z lodówki wyjął kolejne, a z szafki nóż. Delikatnie nożem rozbił skorupkę, a następnie po kolei wlał białko, a dopiero potem żółtko. Tak banalna czynność, a od tamtego czasu zawsze sprawiała jej przyjemność. Z satysfakcją przełożyła śniadanie na talerz i zabrała się do jedzenia. Akurat, kiedy kończyła zadzwonił dzwonek. Wytarła jedynie ręce chusteczką i poszła otworzyć.
- Daniel. - powiedziała zdziwiona.
- Claro. Tak się cieszę, że cię widzę. 
- Wejdź. - otworzyła szerzej drzwi. Mężczyzna przeszedł do przedpokoju, jedynie po drodze zdejmując kurtkę.
- Skąd wiedziałeś gdzie mnie znaleźć? - spytała dalej nie rozumiejąc powodu dla którego siedział tu z nią. Dla którego oddychali tym samym powietrzem. Dzieliło ich zbyt dużo, żeby to się mogło dziać i oboje byli tego świadomi.
- Luce. - to jedno słowo, wypowiedziane jego głosem wprawiło ją w szał.
- Jak w ogóle śmiesz. Przychodzisz tu po tym wszystkim.. Byłeś moim pierwszym.. Porzuciłeś nas.. Jak mogłeś. - ostatnie słowo powiedziała już szlochając.
- Byłem głupi. Odpowiedzialność..i..i dziecko, mnie po prostu przerosły. To było za dużo. Oboje byliśmy gówniarzami. - zaczął się tłumaczyć. 
- To cię nie usprawiedliwia.
- Jak ona się ma? Wiem, że to dziewczynka. - uśmiechnął się teraz delikatnie na myśl o dziecku. O ICH dziecku. Jednak, kiedy spojrzał na Clare zrozumiał, że coś jest nie tak. Kobieta schowała twarz w dłoniach.
- Spytaj się jej rodziny zastępczej.
- Oddałaś ją do adopcji?! - mężczyzna wstał i zaczął zdenerwowany chodzić po pokoju. 
- A jak to sobie wyobrażałeś? Samotna, 19 - letnia matka? - znowu zaczęła płakać. Daniel do niej podszedł i ją objął. Nie zdarzały mu się wpadki. Był typowym Casanovą. Jednak przy niej coś się zmieniło. Kiedy ją poznał była dziewicą. Na początku jej wstydliwość uznawał za po prostu żenującą i nudną, jednak po jakimś czasie zapragnął jej. Chciał ją uczyć. Po kolei pokazywać jej kolejne stopni przyjemności. Należała do niego, a on z każdym razem pragnął jej coraz bardziej. Wkrótce zostali parą. Ludzie zakładali się o to jak długo wytrzymają. 2 miesiące były najwyższym i dość ryzykownym zakładem. Tymczasem byli szczęśliwą parą przez ponad rok. Wydawałoby się, że nic nie jest w stanie ich rozdzielić, ale czego nie potrafi dziecko. Zniknął z dnia na dzień, a ona przez dlugi czas dochodziła do siebie. Tylko, że on znowu tu był. Stał w jej i Mikela salonie w zwykłych, codziennych ciuchach i tulił ją do swojej piersi, żeby po chwili wypuścić ją z objęć i spojrzeć głęboko w oczy. Zapragnęła go. Chciała, żeby zrobił z nią to co kiedyś.
I zrobił.
Objął ją w pasie. Przyciągnął do siebie i poczuła jak ich ciała stykają się. Jego noga pomiędzy jej nogami, jego biodro ocierające się o jej biodro i pierś unosząca się tym samym rytmem. Oparł ją o blat, przyciskając coraz mocniej, aż nie mogła się ruszyć, aż znalazła się tam gdzie chciała. Schylił głowę i zaczął ją namiętnie całować. Poczuła jego ręce, biegnące wzdłuż linii jej szczęki. Zawsze to robił, był taki przewidywalny..ale to była tylko gra, po to, żeby nie spodziewała się następnego ruchu. Złapał za jej włosy i szarpnął, odginając jej głowę w tył. Jęknęła. Jeździł przez chwilę językiem po jej szyi i dekolcie, aby po chwili powrócić do jej ust. Ssał jej dolną wargę po czym wsunął język tuż za żeby. Jeździł nim po podniebieniu, a po chwili przygryzł wargę kobiety do krwi. Ta otworzyła tylko szerzej usta, aby wpuścić go jeszcze głębiej. Jednak otwierając oczy przypadkiem spojrzała na zdjęcie wiszące na ścianie. Ogarnęło ją poczucie winy. Może faktycznie, dzieki Danielowi nauczyła się wielu rzeczy z dziedziny seksu, odkryła przyjemność, ale dzięki Mikelowi odkryła..lepszą część siebie. Oderwała się od ust mężczyzny i jeszcze raz mu się przyjrzała. Wyglądał jak studencik. No dobra, seksowny studencik. Krótkie, kręcone włosy były koloru ciemnego blondu. Oczy niebieskie, a usta pełne. Jego budowa była po prostu męska. Żaden mięśniak napchany sterydami. Wróciła do jego oczu, które kiedyś tak uwielbiała. No właśnie - kiedyś. Zanim poznała Mikela i zakochała się w nim.
- Wyjdź. - po prostu powiedziała.
- Ale Claro..
- Powiedziałam : Wyjdź! - jej glos zmienił się w krzyk. 
- Nie. - mężczyzna stanął zaplatając ręce na piersi. - Dopóki mi nie uzasadnisz czemu.
- Po co się tu zjawiłeś? Ja mam narzeczonego. Byłam głupia pozwalając ci tu wejść, a co dopiero całować, ale nie zamierzam więcej popełnić tego błędu. A teraz wyjdź. - powiedziała wychodząc z pokoju.
- Jeszcze zatęsknisz. - powiedział chwytając kurtkę.
- Wątpię. - zatrzasnęła za nim drzwi. Znalazła się teraz sama i dopadło ją przygnębienie. Nie miała pojęcia jak teraz spojrzy w oczy Mikelowi. On na to nie zasłużył. Jak w ogóle mogła?! Tego było za wiele. Włączyła telefon i kiedy zobaczyła na zegarze godzinę 15 zamarła. Naprawdę był tu tak długo? Clara próbowała się oderwać od myśli "co ja mu powiem" i wzięła się za sprzatanie. Włączyła muzykę i zaczęła zmywać blaty. Zadziwiające jak dużo czasu zajmuję sprzątanie miesięcznego bałaganu..
- Akuku. - usłyszała męski głos koło ucha i aż podskoczyła zaskoczona.
- Mikel.. - odwróciła się do mężczyzny. Stał przed nią w idealnie skrojonym garniturze z jej ulubionymi blado-różowymi różami w ręku. W jej oczach stanęły łzy. Kilka godzin w tym miejscu stała całując innego. 
- Co jest? - sięgnął zatroskany do twarzy narzeczonej. Kobieta tylko odwróciła się i zdenerwowana oparła o blat.
- Muszę ci coś powiedzieć. - oświadczyła nie patrząc na niego. - ale najpierw obiecaj, że będziesz pamiętał i weźmiesz pod uwagę to, że cię kocham. I nie wyjdziesz stąd. Nie zostawisz mnie. - mężczyzna patrzył na nią coraz bardziej zdezorientowany.
- Obiecuję. Nigdy cię nie zostawię.
- Był tu Daniel. Ja..zanim się zorientowałam pocałował mnie. - z jej oczu popłynęły łzy. Mikel stał z rękami w kieszeni, czekając na ciąg dalszy. Po jej tonie i zdenerwowaniu, widział, że to nie koniec. - Nie przerwałam mu. Nie wyrzuciłam go. Dałam mu to czego chciał, a najgorsze jest to, że ja też tego chciałam. Potem sobie uświadomiłam jak ważny ty jesteś.. Jak wiele dla mnie znaczysz. On jest nikim.. Mikel nie wychodź. - ale mężczyzna chwycił już marynarkę. Kwiaty rzucił w złości na stół i wziął z półki kluczyki od samochodu. - Obiecałeś. - wyszeptała przez łzy.
- Zanim mi powiedziałaś, że mnie zdradziłaś. Co, od dawna z sobą sypiacie? Twoja depresja pojawiała się tylko, kiedy wracałem do domu? Przez cholerny miesiąc zastanawiałem się jak ci pomóc. - uderzył ręką o stół. - Nie wiedziałem, że ktoś mnie uprzedził. - otworzył drzwi wejściowe.
- Nie spałam z nim! 
- Doprawdy? Tylko czemu ci nie wierzę? - wyszedł na zewnątrz. Już miał zamknąć drzwi, kiedy usłyszał jej głos.
- Jeśli odejdziesz, zabije się. Przysięgam. - desperacko próbowała go zatrzymać. Opierała się teraz o ścianę, a jej spuchnięta od płaczu twarz była całkowicie poważna. Mężczyzna przez chwilę się zawahał, patrząc na swoją niedoszłą żonę.
- Rób co chcesz. - zatrzasnął za sobą drzwi. Kobieta bezsilnie osunęła się na podłogę. Całym jej ciałem zawładnęła po prostu rozpacz. Było jej niedobrze, głowa pękała z bólu, a nogi tak drżały, że nie była w stanie się ruszyć, bez zaliczania przy tym upadku. Po jakimś czasie straciła rachubę. Nie wiedziała ile już minęło od chwili, kiedy ją zostawił. Zamknęła oczy i odetchnęła głęboko. Już podjęła decyzję.
. W ciągu sekundy znalazła się w kuchni. Wprawdzie najpierw pomyślała o żyletce, ale statystycznie za dużo osób udaje się uratować przed śmiercią. Z kolei skoczenie z dachu wydawało się być zbyt dramatyczne, z resztą bała się, że będzie boleć i, że jej bliscy będą musieli na to patrzeć.. Na samą myśl się wzdrygnęła. Wyjęła pudełko z lekami nie zwracając uwagi na przewróconą przy okazji szklankę i zbitą butelkę z jakimś syropem. Otworzyła pojemnik i rozwalając przy okazji resztę inne tabletki znalazła wreszcie opakowanie, którego szukała. Cholera, było ich za mało. Nie udałoby się. Przemyła twarz zimną woda, tak, by wyglądała na jedynie zmęczoną i założyła płaszcz. Ignorując to, że ma na sobie dresy, które służyły za jej piżamę wyszła z domu zapominając o zamknięciu drzwi na klucz. Po 15 minutach weszła do apteki. Sterylny, farmaceutyczny zapach uderzył w jej nozdrza i zakręciło jej się w głowie. Każdy, kto kiedykolwiek płakał aż do znurzenia, zrozumie jakie to uczucie. Kupiła tabletki, zapłaciła za nie i odetchnęła z ulgą, kiedy w jej ręce wylądowała siateczka z zapakowanym w niej lekiem. Czuła przyjemny ciężar opakowania. Wesoła ruszyła biegiem. Myślę, że w tym momencie można było ją uznać za szaloną. Biegła szczęśliwa jak wariatka. Podskakiwała jak mała dziewczynka, która właśnie kupiła swoją pierwszą lalkę za własne pieniądze. Myśl, że za chwilę wszystko się skończy ją tak uskrzydlała.. Dobiegła do domu, otworzyła drzwi i od razu je zamknęła. Zatrzasnęła wszystkie zamki i udała się na górę, do ich wspólnej sypialni. Wyciągnęła sukienkę, którą miała na sobie w dniu ich spotkania. Pierwszego spotkania. Ubrała się w nią, a z szafki wzięła ich ulubione, wspólne zdjęcie. Zniosła je ze sobą do kuchni, a następnie wyjęła kieliszek. Nalała najlepszego wina i wysypała na dłoń tabletki. Raz, dwa..trzy. Połknęła je popijając alkoholem. Już nie było odwrotu. Zastanawiała się ile minie czasu zanim zacznął działać. Nieziemskie uczucie. Czekać na śmierć. Spojrzała jeszcze raz na blat. Zostało jeszcze jedno opakowanie. Ilość jaką zażyła powinna wystarczyć, ale.. Po co ryzykować? Wysypała zawartość na stół i zaczęła połykać po jednej tabletce. Spojrzała na zegarek. Może zdąży napisać list? Nie mogła znaleźć kartki, a obraz przed oczami już zaczął się delikatnie rozmazywać. Nie ma czasu. Chwyciła ramkę i rozbiła szkło, przy okazji kalecząc palce. Wyjęła fotografie, zostawiając na niej krew z rozcięć. W gardle zbierały się jej wymioty. Zaczęło się. Chwyciła długopis i napisała tylko kilka słów.
OBIECAŁAM.
   NAPRAWDĘ CIĘ KOCHAŁAM.
                    CLARA.
Ostatnie litery były już niewyraźne i widać, że napisane drżącą ręką. Zakręciło się jej w głowie i przewróciła się wraz z krzesłem na którym siedziała. Fotografia wypadła z ręki i leżała teraz daleko, jakby spoglądając na to wszystko. W głowie Clary rozległ się okropny trzask, kiedy kawałek szkła upadł na podłogę. A więc tak wygląda śmierć. Mieliście kiedyś kaca? Pomnóżcie go przez milion, a i tak nie zrozumiecie jak wielkie katorgi wtedy przeżywała. Nagle zachłysnęła się własnymi wymiocinami i zaczęła się dusić. Straciła przytomność. Pod powiekami widziała Mikela jakby osuwającego się w dal, w głąb a potem już nic. Po prostu nic.

Nic nowego cz.3

zimnego i wilgotnego na policzku. "to tylko pies" - pomyślałam i przekręciłam się na drugi bok. Zaraz. Chryste Panie, my nie mamy psa - zdążyłam sobie tylko uświadomić zanim na mojej twarzy rozprysła woda.
- Zabije cię gnoju. - wycedziłam przez zęby i jednym ruchem przygwoździłam Franka do łóżka. Oczy wciąż miałam zamknięte, bo w innym wypadku nalała by mi się do nich woda, ale lata praktyki zrobiły swoje i już po chwili pośliniony palec wylądował w jego uchu. Troszkę obrzydliwe, ale za to jakie skuteczne. 
- Miło cię znów widzieć. - usłyszałam głos i po chwili jakieś 30 kilo położyło się na mnie ściskając moją szyję i całując w nos. Otworzyłam oczy i po przetarciu ich zobaczyłam małą, pyzatą buzie. Jego głowę pokrywały gęste, czarne włosy. Czasami miałam wrażenie, że płodziło nas 4 różnych facetów. Moja siostra była ruda, starszy brat był szatynem, ja albinoską, a junior baardzo ciemnym brunetem. Naprawdę podejrzane. Dodatkowo każde miało inny kolor oczu - zielony, niebieski, szary (znaczy taki stalowy, czy coś) i brązowy. Już nie wspominając o tym, że oczy mojej mamy były piwne. Różniliśmy się od siebie tak bardzo, jak tylko może się różnić rodzina, ale cała nasza czwórka miała żyrafowatą szyje mojego taty, co mnie uspokajało za każdym razem, kiedy myślałam o adopcji, podmienieniu w szpitalu i wadach płodu.
- Wynoś się stąd - zepchnęłam chłopca ze mnie i z łóżka przy okazji. Koniec tych czułości.
- Tęskniłem. - pocałował mnie jeszcze w czoło podnosząc się z ziemii i wybiegł. Obowiązkowo wytarłam twarz w miejscu gdzie obdarzył ją pocałunkiem i zwlekłam się z łóżka. A przynajmniej taki miałam zamiar, bo gdy tylko chciałam przenieść ciężar na kontuzjowaną nogę przewróciłam się i zawyłam z bólu.
- prawdziwy z ciebie wilkołak. - skomentował Xavier. - Albo inny zmoczony kundel. - dodał lustrując mnie wzrokiem.
- strasznie zabawne. - powiedziałam próbując się dostać do łazienki. Z pewnością mój sposób poruszania przypominał pełzanie, więc zanim Xavier zdążył się odezwać spojrzałam na niego wściekłym wzrokiem. - Nie waż się odezwać ani słowem.
- Dobra. - podniósł ręce w jakby obronnym geście. Coś mruknął jeszcze o drażliwej kalece, ale zignorowałam to.
- Agata, jeżeli za 2 minuty nie zobaczę cię na dole, będziesz jechała autobusem. - usłyszałam naglący głos mamy. Ostatni raz spojrzałam w lustro i po wyłączeniu suszarki z prądu wyszłam z pokoju chwytając po drodze torbę leżącą na łóżku. Wszystkie poranki wyglądały tak samo (poza tymi gdy nie mogłam chodzić, ale nie ważne). Po zwleczeniu się z łóżka i obowiązkowym przyłożeniu małym palcem o kant stołu szłam do łazienki gdzie zrezygnowana swoim wyglądem stwierdzałam, że i tak nic nie da się zrobić i koniec końców moje zabiegi kończyły się na umyciu zębów i ewentualnym nałożeniu ciemnego bordo na moje policzki oraz tuszu do rzęs (na rzęsy, nie poliki). Następnie rozwiązywałam zawiązanego poprzedniego dnia wieczorem kucyka i sięgałam po suszarkę. W tym momencie wpadałam na pomysł, żeby najpierw się ubrać, a kiedy się już ubrałam i wysuszyłam okazywało się, że zaraz się spóźnię. No cóż, takie życie. Dzisiaj miałam na sobie zwykłą, czarną bluzkę na krótki rękaw, sweterek i spódnicę w cieniutką, białą kratkę. Nogi zakrywały czarne, kryjące rajstopy, a całości dopełniały całe czarne trampki.
- O, jak optymistycznie. Czyżby dla odmiany..czerń? - powiedział sarkastycznie Xavier. Nie odpowiedziałam mu, bo nie byłam wstanie wymyśleć żadnej ciętej riposty, więc tylko zamknęłam drzwi i pokuśtykałam do schodów. 
- Nie zapomnij śniadania! - usłyszałam glos Lilii. Szybko chwyciłam śniadaniówkę i wybiegłam przed dom. Samochód na szczęście jeszcze stał na podjeździe, chociaż mama wyglądała na zniecierpliwioną. W przyspieszonym tempie żółwia doszłam do samochodu i usiadłam na przednim siedzeniu. 
- wolniej. - skomentowała mama, a ja nie chcąc się kłócić odpuściłam sobie odpowiedzenie.
 O 7.54 zajechałyśmy przed szkołę. Pocałowałam mamę na pożegnanie i wyszłam z samochodu, specjalnie trzaskając za sobą drzwiami, bo wiem, że mama tego nienawidzi. Taka delikatna odpowiedź na jej poprzedni komentarz. Tym razem w przyśpieszonym tempie ślimaka ruszyłam ku wejściu i dokładnie o godzinie 8.00 dotarłam przed salę. Był wrzesień, a we wrześniu tylko słabi chodzą do szatni. 
- Cześć Jasmine. - usłyszałam za sobą głos (napewno nie zgadniecie kogo. Napeewno.)
- Cześć Michał. - odparłam bez uśmiechu. Niedostępna tak bardzo. Akurat przyszedł nasz nauczyciel. Otworzył sale i stanął obok drzwi wpuszczając wszystkich.
- Good morning. - przywitał się z nami. - Open your notebook and write the topic, please. - powiedział i zapisał temat na tablicy. Wbrew pozorom to wcale nie był angielski, tylko matma. Byłam w klasie z programem IB. Być może o tym słyszeliście. Przez cale liceum nauka po angielsku, a potem matura międzynarodowa. Brzmi fajnie, ale jest tylko jedno "ale". W Polsce cię na to nigdzie nie przyjmą. Dla mnie to nie był problem bo od zawsze marzyłam, jeśli nie o Harvardzie to chociaż Stanfordzie. Nie, żebym nie była patriotką, albo miała coś do Polski, po prostu mam wyższe ambicje niż McDonald. Zresztą po takich uczelniach mogę tu wrócić i spokojnie znaleźć prace za grubą kasę. Tak więc postanowiłam się przemęczyć i po całych wakacjach, codziennych, kilkugodzinnych zajęć, można powiedziec, że wystarczająco umiałam język.
- Mogę? - wyrwał mnie z zamyślenia Michał i nie czekając na odpowiedź zdjął moją torbę z krzesła siadając na nim. Nie powiem, żeby mnie to nie ucieszyło, ale na wszelki wypadek udałam zniecierpliwioną i wywróciłam oczami. Brunet się tylko roześmiał i wyjął książki. Skupiłam się na zadaniach wiedząc, że nie jestem ulubienicą i nauczyciel w każdej chwili może mnie wywołać. Zazwyczaj nie miałam problemów z matmą, ale kiedy spojrzałam na to zadanie nagle wszystkie zagadki kosmosu stały się banalne. Mimo początkowej niechęci zabrałam się za rozwiązywanie i kiedy otrzymałam prawidłowy wynik nie mogłam pohamować radości.
- Szach-mat ateiści! - powiedziałam chyba za głośno, bo nagle wszyscy zamilkli i spojrzeli na mnie z miną 'O mój Boże, ryzykantka' czy coś w tym stylu, a nauczyciel powiedział 'zapraszam do tablicy' i wręcz z pogardą podał mi kredę.
- Jesteś nienormalna. 
- Tylko się nie zsikaj. - powiedziałam patrząc na chłopaka wręcz duszącego się ze śmiechu.
- przecież każdy wie, że Philips jest ateistą. - odpowiedział Michał wciąż się śmiejąc. Dobrze, że uważał mnie za zabawną, ale jakim kosztem. Matematyk wstawił mi swojego słynnego "minusika", oznaczającego mniej więcej tyle, że jestem ujebana do końca mojej kariery w tej szkole. 
- Nie każdy. - powiedziałam wyprzedzając go i oddalając się w stronę sali od angielskiego, który w normalnej szkole byłby polskim. Miałam przerobiony cały materiał do końca tej klasy więc nie uważałam zbytnio. Wybuchłam tylko śmiechem, kiedy pani (w sumie nie wiem dlaczego), powiedziała o jakimś lordzie Sandwichu, a poza tym rozmawiałam z brunetem.
- Słyszałem, że nie masz chłopaka. - powiedział prosto z mostu. Muszą mi wszyscy o tym przypominać?
- skąd wiesz?
- Ten no.. - zająknął się lekko co uznałam za słodkie.- w sumie to spytałem Przemka. - jakiś gość z naszej klasy. Sama nie wiedziałam dokładnie który to.
- Ale czemu.. - zaczęłam.
- Rozmawialiśmy o najfajniejszych laskach w klasie. - przerwał mi, a ja momentalnie się zaczerwieniłam. - i ktoś nie wiem czemu coś powiedział na twój temat. -kontynuował, a mi zrzedła mina. Nie ma co, mistrz podrywu.
- dzięki, ze ująłeś to tak precyzyjnie. - powiedziałam naburmuszona.
- żartowałem. - uśmiechnął się do mnie. - po prostu przedstawiłem cię jako mój typ, a oni mi powiedzieli, że nie mam co liczyć. Nikt jeszcze nie złamał żelaznej dziewicy. - spojrzałam na niego zaskoczona. - Tak powiedzieli. - uściślił szybko.
- To chyba dobrze. - powiedziałam obojętnie.
- Białowłosa królewna po pozbieraniu szczęki ze szkolnej ławki udaje znudzoną. - zaczął mówić Xavier głosem komentatora. - Och, proszę państwa, którz by się tego spodziewał. Jej szczęka znów ląduje na obślinionej już nieco ławce. - posłałam mu tylko mordercze spojrzenie po czym sprawdziłam czy ławka ani moja twarz, nie jest obśliniona. 
- Po prostu budzi to powszechne zdziwienie, bo dziewczyny w twoim wieku już dawno się chociaż całowały. - Tym razem Michał puścił mi kpiące spojrzenie. Całe szczęście, że akurat zadzwonił dzwonek, to wstałam tylko patrząc na niego zła i po zebraniu swoich rzeczy wyszłam z klasy.
- Co to? - powiedzial wskazując na moją śniadaniówkę, a ja widząc, że chciał dotknąć jedzenia uderzyłam jego dłonie w odganiającym geście.
- Naleśniki. Bezglutenowe. Z białym serem chyba. - udzieliłam mu odpowiedzi odczepiając plastikowe sztućce od pokrywki pudełka.
- Czemu nosisz do szkoły własny obiad. - parsknął śmiechem. Jezu, jak on działał mi na nerwy.
- Jestem wegetarianką. - odpowiedziałam. - i nie jem glutenu. - dodałam uprzedzając jego kolejne pytanie, którym z pewnością by było "dlaczego nie jesz na stołówce wegetariańskich potraw."
- Co ty tam jeszcze masz? - powiedzial chwytając moją torbę, a jego rozbawienie wzrosło gdy wyjął z niej sałatkę i wafle ryżowe.
- Jezu, z czego ty się śmiejesz. - warknęłam poirytowana. "Chyba jednak nie chcę się z nim całować."- pomyślałam.
- Normalni ludzie noszą do szkoły kanapkę albo ewentualnie batonika. 
- Nie alergicy. - broniłam swoich racji.
- Jak dla mnie nosisz tyle jedzenia z innego powodu. - stwierdził.
- hm? - rzuciłam mu pytające spojrzenie.
- chcesz przytyć. To proste. - powiedzial jakby z tryumfem opierając się o ścianę. Ja zrobiłam się czerwona. Odkrył jeden z moich największych kompleksów. - Nie przejmuj się. To nic złego. - wzruszył ramionami.
- Dla ciebie. Bo nie jesteś dziewczyną. - powiedziałam smętnie.
- Ej. - dźgnął mnie łokciem w żebro. - nie przejmuj się. Mi się taka podobasz. - Przypominam, że to nasz drugi dzień znajomości (!)- Poza tym - kontynuował - ja też mam kompleksy i wiele rzeczy chciałbym w sobie zmienić.
- Oj daj spokój. Jesteś chodzącym ideałem. - Dobrze, że na mnie nie patrzył, bo w tym momencie zobaczył by mnie pewnie jako pomidorową czy coś.
- Żartujesz. Nie potrafię poruszać brwiami. - powiedzial, a ja parsknęłam śmiechem. Faktycznie problem życiowy. - i mam krótkie kciuki. 
- A to akurat niedobrze. Czytałam gdzieś, że twoje 3 kciuki to długość twojego..
- Tak, wiem. Spokojnie, nie musisz się martwić. To nie prawda. - wyszczerzył się do mnie.
- Skąd ty to..
- sprawdzałem. - przerwał mi. Myślałam, że się zleje. Naprawdę to sprawdzil? - a co z twoją nogą? Za chwile wf. - powiedział.
- Pójdę do pielęgniarki po zwolnienie. A ty już idź, bo się spóźnisz. - klepnęłam go w udo po czym cofnęłam szybko rękę speszona.
- Jeśli chciałaś mu dać sugestie to było walić wyżej.
- och, zamknij się. - jęknęłam w stronę Xaviera.
- nic nie powiedziałem.. - Michał spojrzał na mnie ze ściągniętymi brwiami.
- nie ty. - powiedziałam i wstałam chcąc uniknąć dalszych pytań. Dokuśtykałam do gabinetu pielęgniarki.
- Agato, mnie możesz wszystko powiedzieć. Nikt się nie dowie. - mówiła pielęgniarka namawiając mnie do wyjawienia czy ktoś mnie bije. 
- Ale nic mi nie jest. Naprawdę. - ale kiedy zobaczyłam jej minę mówiąca "jak mi nie powiesz to pójdę po panią pedagog" zmieniłam taktykę. - ten nabiłam przedwczoraj kiedy biegłam do kanapy. - wskazałam pierwszy siniak. - tutaj uderzyłam się o regał, tu upuściłam konserwę z groszkiem, a tego nabił mi jakiś chłopczyk w parku wiertarką, oczywiście zabawkową i nie działającą, ale za to twardą. - wskazywałam kolejne sińce. Przy piętnastym pani się znudziła i skierowała mnie tylko na prześwietlenie mówiąc, że kostka najprawdopodobniej skręcona. Niemożliwe. Przecież tylko uderzyłam o stolik. Piękny i chromowany, ale stolik. Wzięłam zwolnienie z biurka, podziękowałam i wyłożyłam się oczywiście wychodząc z gabinetu. Sądzę, że rozwiałam wszystkie wątpliwości kobiety, ale na wszelki wypadek przyłożyłam jeszcze głową o framugę drzwi, żeby potwierdzić jej przypuszczenia o moich niesamowitych zdolnościach.

Niedocenieni cz.3

Minął miesiąc od całego zdarzenia. Mikel z niepokojem obserwował Clare. Zmieniła się. Jej włosy nabrały teraz barwy nudnego blondu i przestały zmieniać kolor, dziewczęce ubrania zastąpiły czarne, długie rzeczy, a sypialnia należała do niej. Mężczyzna ją kochał i starał się być wyrozumiały, ale nie wiedział ile jeszcze zdoła wytrzymać ten dystans między nimi. W tym momencie wracał do domu i nikt go nie witał. Ona przesiadywała godzinami w piwnicy, a dom był zaniedbany. Zauważył, że wszystko uległo zmianie. Naczynia piętrzyły się w zlewie, rozsypany cukier pozostał tam gdzie go zostawiła i nawet jej twarz przeszła ogromną zmianę. Dotąd zawsze promienna, uśmiechnięta i po prostu piękna, teraz zmieniła się w ponurą. Cera jakby pociemniała za sprawą cieni pod oczami, policzki się zapadły, a mina była cały czas, niezmiennie ponura. Dodatkowo wydawała się o wiele mniej zadbana. Ciągnął się za nią smród papierosów, których wcześniej się przecież brzydziła. Jej obojczyki zaczęły niebezpiecznie wystawać. Nogi - ze zgrabnych i kobiecych, zmieniły się w dwa patyki. Czasami kiedy siadała i opierała się o oparcie plecami widział zarys jej wystających łopatek. Generalnie rzecz biorąc - schudła. Z pięknej, uśmiechniętej zawsze dziewczyny zmieniła się w zdepresjowanego, niezadbanego szkieleta. Była cieniem dawnej siebie.
- Claro. Musimy porozmawiać. - Mikel właśnie patrzył na plamę po kawie na białych kafelkach, nie zmytą od tygodnia. Kobieta nawet się nie poruszyła. Podszedł do niej i usiadł obok na kanapie. - Co się z tobą dzieje? - patrzył jej w oczy pamiętając o nie dotykaniu.
- Nic. - odpowiedziała zachrypniętym głosem. 
- Kochanie, nie wiem jak wielkie musiało to by być nic, żebyś stała się taka, ale boje się o ciebie. Rozumiem przez co przechodzisz, a przynajmniej staram się zrozumieć, ale na litość boską minął miesiąc, a ty się nie odezwałaś do mnie ani słowem. Uwierz, chcę ci pomóc. - powiedział zrozpaczony Mikel. Delikatnie zbliżył rękę do jej twarzy. Kiedy nie zaprotestowała musnął wewnętrzną stroną dłoni jej policzek, a ona się przybliżyła. Jego dłoń powędrowała na jej plecy. Nagle Clara poderwała się i z płaczem pobiegła do łazienki. 
 
. Zamknęła drzwi na klucz i usiadła na brzegu wanny. Doskonale pamiętała łapska tamtych dwóch na swoich plecach, kiedy prowadzili ją do sypialni. Do pomieszczenia, gdzie przeżyła najgorsze chwile swojego życia. Z jej piersi wydarł się głośny szloch. Wyjęła z szuflady żyletkę. Już od trzech dni próbowała się do tego zebrać.
- Claro, proszę otwórz mi. Porozmawiajmy. - usłyszała szarpnięcie za klamkę. - Claro ! - kolejne szarpnięcie, tym razem mocniejsze. Zbliżyła żyletkę do nadgarstka. - Nie rób sobie krzywdy, błagam. Kocham cię. - usłyszała zrozpaczony głos ukochanego i żyletka wypadła jej z rąk. "O mój Boże, co ja robię?!"- podniosła żyletkę i spojrzała na ostrze, którym jeszcze chwilę temu chciała przeciąć żyły. Drżącymi rękami wyrzuciła ją do kosza. "Oszalałam." - znów przemknęło przez jej myśl. Spojrzała w lustro. Nie mogła uwierzyć. Zdawało jej się, że przez cały czas była w jakimś transie. Jej świat zaczynał się i kończył na przeżywaniu. Przeżywaniu wciąż i na nowo tamtych wydarzeń. Analizowaniu i ciągłym zatracaniu się w przeszłości. To zabawne, bo z tego szaleństwa wyrwał ją Mikel tylko dwoma słowami. Kocham cie. Jak książę, śpiącą królewnę pocałunkiem. Zrozumiała, że musi z tym skończyć i zacząć wszystko od nowa. Spojrzała na siebie jeszcze raz i stwierdziła, że sama sobie zrobiła większą krzywdę, niż tamta trójka byłaby kiedykolwiek w stanie. 
- Claro.. - usłyszała szloch zza drzwi. Nie, to nie mógł być on. On nie płakał. Szybko podeszła do drzwi i je otworzyła. Zobaczyła Mikela siedzącego pod ścianą, skulonego i po prostu przerażonego. To była jej wina. Podeszła do niego i go.. objęła. 
- Też cię kocham. - wyszeptała.
- Ale jak.. - spojrzał na nią jak na zjawę. 
- Przepraszam. - przerwała wtulając się w jego klatkę. Jak mogła go od siebie odsuwać? Nagle pojęła jak bardzo jej go brakowało. - Tak bardzo cię kocham.. - po jej policzkach pociekły łzy.
- Mogę..? - spytał mężczyzna unosząc dłoń nad jej głową, a Clara tylko ją złapała między palce i przycisnęła mocno do piersi. Mikel jakby wciąż bojąc się skrzywdzić kobiety, podniósł ją delikatnie i przeszedł do salonu. Kiedy usiadł na kanapie, ona automatycznie znalazła się na jego kolanach. Wciąż kurczowo go obejmowała, a jej paznokcie delikatnie wbijały mu się w skórę. Kiedy dotarło do niego, że to się dzieje naprawdę i, że właśnie częściowo odzyskał kobietę na której tak bardzo mu zależało, przycisnął drobne ciało do siebie. Clara teraz leżała zupełnie bezbronna na jego kolanach i akurat smarkała nos w chusteczkę.
- Mikel.. - chciała coś powiedzieć, ale zamknął jej usta pocałunkiem. Chyba wolała takie przeżywanie swojej traumy niż zalewanie jej alkoholem.
- Claro, obiecuję ci. Już nigdy, nikomu nie pozwolę cię skrzywdzić. 
- To nie była twoja wina. - mówiła bawiąc się jego łańcuszkiem z krzyżykiem wiszącym na szyi.
- Oczywiście, że moja. Powinienem zadbać o twoje bezpieczeństwo, zamiast martwić się o obcych ludzi. Już nigdy nie popełnię tego błędu. To ty jesteś najważniejsza. - głos mu się załamał przy ostatnim zdaniu. Ujęła jego twarz między dłonie.
- Nie. To naturalna reakcja. Masz bronić większości. Ci ludzie by zginęli, a mi jak widać nic nie jest. - uśmiechnęła się do niego. Uśmiechnęła się pierwszy raz od miesiąca. 
- Nigdy sobie nie wybaczę. I zemszczę się. Nie daruje im tego, przysięgam.
- Mikel, teraz ja potrzebuje twojej uwagi. Chcę, żebyś był przy mnie i mi pomógł. Twoja mama zaprosiła nas na kolację. Nie może mnie zobaczyć w takim stanie. - powiedziała poważnie, a on się zaśmiał. "Niesamowite jaką silną jest kobietą." - nie mógł się nadziwić. 
- Obawiam się, że wizyta u mojej matki znów może cię wpędzić w depresję. - westchnął ciężko mężczyzna, kiedy Clara kazała mu zadzwonić do matki, by zapowiedzieć się z wizytą.
- Nie bądź niemiły. - upomniała go z uśmiechem. 
- Wyglądam strasznie. - powiedziała przeglądając się w lustrze. Stała w samej bieliźnie. Jej żebra, obojczyki, ramiona i generalnie - wszystkie możliwe kości, wystawały. 
- Dla mnie jesteś piękna. - powiedzial Mikel opierając brodę o jej ramię. Oboje postanowili, że wrócą do dawnego trybu życia. Mężczyzna obiecał być delikatny, a jego narzeczona postanowiła złe wspomnienia zastąpić dobrymi. Tak więc stali teraz w łazience, prawie nadzy obejmując się czule. 
- Nieważne zresztą. - machnęła w stronę lustra i już po chwili wręcz wisiała, uwieszona na szyi ukochanego. - Myślę, że powinniśmy nadrobić zaległości. Tym razem nie w treningach. - powiedziała ciągnąc go w stronę sypialni.
- Claro? - na dźwięk głosu mężczyzny nad uchem wzdrygnęła się. Chwile jej zajęło zanim przypomniała sobie zdarzenia wczorajszego dnia. Lekko się zarumieniła, ale odwróciła w stronę narzeczonego.
- Hm? - mruknęła zaspanym głosem.
- Muszę iść do pracy, ale wyrwę się wcześniej, obiecuje. I pójdziemy do kina, co ty na to?
- Yhm. - pokiwała głową. 
- Nic mi nie powiesz? 
- Och, co mam powiedzieć. Ja jeszcze nie miałam szansy umyć zębów. - powiedziała zirytowana co wywołało tylko uśmiech na twarzy prawnika.
- Kocham cie. - cmoknął ją w policzek. - Aha.. Nie kupić ci jakiejś farby do włosów ? - spytał. Kobieta patrzyła na niego przez chwilę z namysłem.
- Nie. - odparła w końcu.