piątek, 6 marca 2015

Nic nowego cz.5

- Wyglądał na sympatycznego. - powiedziała mama głosem, który mówił mi, że oczekuje wyjaśnień. 
- Yhm. - powiedziałam tylko, ignorując jej ton. 
- Agata, dzwoniła pielęgniarka. - spojrzała na mnie współczująco. - od razu pojedziemy do przychodni. - pogłaskała moje ramię. 
- Nic mi nie jest, mamo. - powiedziałam w celu uspokojenia jej. 
- To kim był ten chłopiec? - zmieniła temat, przechodząc w tryb szpiega. 
- Mamo.. - przewróciłam oczami. 
- No co. Chyba mam prawo wiedzieć. 
- Kolega. - ucięłam rozmowę, która zaczęła się robić żenująca. 
- Bliski..? 
- Jeszcze jedno takie pytanie i przysięgam, że wyskoczę z rozpędzonego samochodu. - powiedziałam chowając twarz w dłoniach. 
- Bliski, bliski. - skomentował Xavier, a mnie powstrzymywała chyba tylko świadomość, że on nie istnieje od rzucenia się na niego. 
- Dobrze. - mama podniosła ręce w geście poddania. Myślę, że to słaby pomysł, żeby puszczać kierownicę podczas jazdy, przez jedną z najbardziej ruchliwych ulic, ale nic nie powiedziałam. 
 15 minut później znalazłyśmy się pod szpitalem. Nienawidziłam tego miejsca, bo wcale nie przypominało miejsca, gdzie umierają ludzie, tylko jakiś pałac. Poszłyśmy na ostry dyżur i po wcześniejszym zapisaniu się w recepcji, stanęłyśmy w cztero-godzinnej kolejce. Tak - stanęłyśmy, ponieważ krzesełka zaczynały się tak mniej więcej od dwóch godzin czekania. Może pominę te cztery godziny, radość gdy dotarłam do miejsca siedzącego i oczywiście Xaviera po kolei komentującego wszystkich ludzi. 
- To zwichnięcie. - zawyrokował znudzony lekarz. 
- Pewnie spodziewał się raka kostki. - powiedzial Xavier patrząc na jego minę. 
- Możemy ją nastawić, albo wsadzić w gips. - stwierdził nie patrząc na mnie lekarz. I w ten właśnie sposób wylądowałam z nogą w gipsie na 10 dni. 
 Kiedy wróciłyśmy do domu byłam zła, zmęczona i najchętniej bym komuś przywaliła. Tym razem poduszka mi wystarczyła, ale stwierdziłam, że następnym razem nie pójdzie tak łatwo. 
- Jasmine. - to Xavier. Zabawne, nawet nie zauważyłam, kiedy wyszedł z gabinetu, przez zakładaniem gipsu. Dopiero teraz sobie przypomniałam. 
- Czego chcesz. - warknęłam. 
- To Lucinda. - CO. Obok gargulca stała pani gargulcowa, czy jak tam to się zwie. 
- Wariuje. - powiedziałam do samej siebie chowając twarz w poduszkę. 
- Jej też cię miło poznać. - rzucił najwyraźniej wkurzony Xavier wychodząc z pokoju. Byłam zdezorientowana. Moja psychika chyba chcę mi coś powiedzieć. Na szczęście zanim powiedziała przyszedł sms. Informacja od Michała o jego urodzinach. Były w sobotę i chyba wyglądało na to, że pójdę tam z nogą w gipsie. Po chwili przyszedł kolejny sms. 
'Jak tam noga??:)' - rewelacyjnie. 
'W gipsie' - odpisałam. 
'Wyrazy współczucia. A zamierzasz być jutro w szkole?' - i właśnie na tym polegał problem. Do czwartku nigdzie mama by mnie nie puściła (był wtorek), więc dawałam dwa dni pustym lasiom z mojej klasy na odbicie mi go (co z tego, że nawet nie byliśmy parą). 
'Nie.' - napisałam i odłożyłam telefon na bok. Było mi w sumie przykro, bo nie mogłam zobaczyć chłopaka, a Xavier gdzieś sobie poszedł. 
'Może wpadnę jutro? Wiesz dam ci lekcje i w ogóle..' - musiałam tego smsa przeczytać 3 razy.
 N I E W I E R Z E. 
'Skoro chcesz.' - odpisałam po chwili dopisując adres. Można powiedzieć, że tego dnia położyłam się spać szczęśliwa. Brudna, bo nie umyłam nawet włosów, ale szczęśliwa. 
 Rano, mój budzik zadzwonił o szóstej informując mnie, że czas się zbierać do szkoły. Popatrzyłam tylko na niego z satysfakcją i pokazałam mu jeden z moich palców. Nigdzie nie idę. Znaczy no idę zaraz do łazienki, ale do szkoły się nie wybieram. Moja lewa noga znajdowała się w gipsie i była ciężka i pierwsza dotknęła podłogi, więc generalnie można powiedzieć, że wstałam lewą nogą. Ku mojemu rozczarowaniu Xaviera nigdzie nie było. Chyba się obraził. Poszłam do łazienki i umyłam włosy. Potem zamiast piżamy wciągnęłam na siebie leginsy i luźną, czarną bluzkę i z powrotem wskoczyłam do łóżka. Włączyłam telewizję, ale, że akurat leciało "Dzień dobry TVN", po chwili spałam z powrotem. 
 Obudziła mnie Lilia, mówiąc, że musi już wyjść. Spojrzałam na zegarek. Była 14. Najwyraźniej przegapiłam śniadanie i moment w którym powinnam się zacząć szykować przed przyjściem Michała. Cholera. Nawet nie zauważyłam faktu, że Lilia wychodzi ostatnio wcześniej niż zwykle. Wstałam z łóżka, sięgnęłam po kule i po chwili schodziłam schodami na parter. Generalnie mój dom razem z parterem miał 3 piętra. Nade mną mieszkali rodzice i brat i były 3 pokoje gościnne. Na moim piętrze poza moim, były jeszcze 4 sypialnie, także dla gości, a na parterze poza salonem kuchnią i biurem taty był kolejny taki pokój. Prościej mówiąc byliśmy bardzo gościnni. 
 Zadzwonił dzwonek. Szybko dokuśtykałam do domofonu i otworzyłam, a potem jeszcze szybszym krokiem paralityka dotarłam do drzwi. Wcale nie walnęłam się po drodze w ramię. 
- Cześć. - przytulił mnie na przywitanie. Z ręki wypadła mi kula i po chwili pewnie bym leżała, gdyby mnie nie przytrzymał. Schylił się by mi ją podać, a ja zawstydzona tylko zaprosiłam go do salonu. 
- Herbaty? Soku? - zaproponowałam nie wiedząc co innego powiedzieć w tej sytuacji. 
- Byłbym sadystą pozwalając ci dotknąć czajnika. 
- Czyli soku. - skwitowałam idąc w stronę kuchni. Z szafki wyciągnęłam szklanki, a z lodówki sok i postawiłam je na blacie. - Może przyjdziesz.. - powiedziałam po zdaniu sobie sprawy, że nie dam rady zanieść tego wszystkiego. 
- Pewnie. - podszedł do mnie. - Pomóc? - zaproponował, kiedy nie mogłam dosięgnąć kuli, którą odłożyłam przed sięgnięciem po szklanki. 
- Dzięki. Może pójdziemy do mnie? - zaproponowałam. 
- Jasne. - odparł puszczając mnie przodem. Trochę się wlekłam, ale i tak dobrze mi szło. 
- Rozgość się. - powiedziałam, kiedy po jakichś piętnastu godzinach dotarliśmy na górę. Chłopak postawił szklanki i sok na moim pięknym, chromowanym stoliku, a ja zdałam sobie sprawę, że łóżko jest niepościelone. Szybko naciągnęłam pościel, żeby choć trochę wyglądała, a drzwi od garderoby zamknęłam. Napewno nic nie zauważył. Naaapewno. 
- To może tym razem ty wybierzesz film. - zaproponowałam. Oboje wiedzieliśmy, że nie jest tu dla lekcji. 
- Skoro chcesz. - odparł szarmancko. Sięgnęłam do szuflady, która była tuż obok szafki z maściami na stłuczenia i bandażami i wyjęłam segregator. - To co kolejną część zmierzchu? - zakpił patrząc na mnie. 
- Może innym razem. - starałam się zabrzmieć sarkastycznie. 
- W sumie to nie mam ochoty oglądać filmu. 
- A na co masz ochotę? - powiedziałam siadając obok niego. 
- Nie udawaj, że nie wiesz. - Xavier! Jednak wrócił!
- Porozmawiajmy. W sumie nic o tobie nie wiem. - i pewnie byśmy porozmawiali gdyby nie zadzwonił jego telefon. - Przepraszam na chwilkę. - powiedział wstając z łóżka i wychodząc z pokoju. 
- Nie ma sprawy. - powiedziałam zrezygnowana. 
- Ale jak to? - usłyszałam jego zdenerwowany głos zza drzwi. Po chwili wpadł do pokoju najwyraźniej zestresowany i zaczął wyjmować zeszyty. 
- Co się stało? - spytałam, a on tylko podał mi kupę kartek i kajecików (jak mówiła nasza pani od wos-u). 
- Bardzo cię przepraszam, ale muszę lecieć. Przepisz sobie, jutro wpadnę po odbiór. 
- Co się stało. - powtórzyłam. 
- Mogę wpaść jutro? Rano. 
- Pewnie. - powiedziałam. - Zaraz, a szkoła? - po chwili uświadomiłam sobie luki w jego rozumowaniu. 
- Pierdole szkołę. Jutro ci wszystko wyjaśnie. - wstałam, żeby coś jeszcze powiedzieć, ale on tylko mocno mnie przytulił. - Trzymaj się. - powiedział całując czubek mojej głowy. I zbiegł po schodach, zabierając po drodze plecak. Chyba zauważył, że moja furtka od środka otwiera się bez klucza, bo już po chwili trzasnęły drzwi. 
- Mówiłem, żeby uważał z gumkami. - powiedział Xavier, a ja rzuciłam w niego poduszką. Szlag mnie trafił, kiedy przeleciała przez niego nie napotykając oporu. Przywaliłam pięścią w szafkę i od razu skierowałam się do wybawczej szuflady. 
 
 Reszta dnia można powiedzieć, że minęła normalnie. Chyba, że chcecie słuchać po kolei o tym jak zjadłam obiad, wróciłam do siebie na górę, poszłam do łazienki, żeby załatwić swoje potrzeby fizjologiczne.. Nie. Myślę, że nie chcecie. Przejdźmy więc od razu do wieczoru. 
 Zadzwonił mój telefon. Zgadnijcie kto. 
- Halo? 
- Cześć. Przepraszam, że tak wyszedłem.. 
- Nie ma sprawy. - skłamałam. 
- Zaproszenie na jutro wciąż aktualne? - głupie pytanie. 
- Pewnie. Wpadaj. - powiedziałam. 
- Jas.. Musimy porozmawiać. 
- A co przepraszam robimy? - powiedziałam trochę zirytowana. 
- W cztery oczy. Jutro. - powiedzial i się rozłączył.
Idiota. 
- Mi też bylo miło. - rzuciłam sarkastycznie do słuchawki. Zła na cały świat otworzyłam laptopa i włączyłam stronę z moim ulubionym serialem. No świetnie. Nie ma nowych odcinków. Chyba naprawdę pójdę się zabić. 
- Puk puk, mogę? - spojrzałam na mężczyznę stojącego w drzwiach i udającego, że puka w framugę. 
- Ale co ty tu robisz? - byłam co najmniej bardzo zdezorientowana. Janek? Już prędzej Michała się tu spodziewałam. Albo Madzi. 
- Musimy pogadać. - ludzkość zdecydowanie nadużywa tego słowa. A zwłaszcza faceci. 
- Z twojego tonu wnioskuję, że będą to same dobre wieści. - przewróciłam oczami. 
- Mama się o ciebie martwi. - O. Mój. Boże. 
- Wynoś się stąd. - wskazałam mu drzwi. Nie miałam najmniejszego zamiaru o tym rozmawiać. 
- No weź siostra.. Przecież jesteśmy rodzeństwem. 
- Zaczynam w to wątpić. - spojrzał na mnie pytająco. - Rodzeństwo zazwyczaj trzyma się razem. - wyjaśniłam. - I napewno nie jest posłańcem matki. 
- Daj spokój. Co się dzieję. - lekko trącił mnie w ramię. O co im chodziło. 
- Ale o co.. 
- Pamiętasz jak byliśmy dziećmi? - tylko nie to. Wzniosłam oczy ku niebu. Znaczy to był bardziej sufit, ale nie ważne. 
- Chyba już zapomniałeś, że cię nie lubię. - powiedziałam wstając z łóżka. 
- Na szczęście ja cię kocham. - przeciągnął mnie z powrotem. Przytulił mnie. Jego silne choć chude ramiona otuliły mnie, a ja wreszcie poczułam, że jest moim bratem. - Mama wcale mnie tu nie przysłała. Ale chyba spaliłbym się ze wstydu mówiąc, że stęskniłem się za moją małą siostrzyczką. - takie chwile właśnie zasługują na popłakanie się ze wzruszenia. 
 Cały wieczór spędziliśmy razem. Oglądaliśmy W11 tak jak kiedyś i komentowaliśmy wszystko ze śmiechem. Ku mojej uldze Xavier gdzieś zniknął i miałam Janka tylko dla siebie. 
- Wiesz co ? - powiedział mężczyzna zwracając głowę w moją stronę. - Zawsze myślałem, że jesteś jakimś beznadziejnym przypadkiem. Po nieudanej próbie załatwienia cię kaloszem i oddania wielbłądom w zoo obraziłem się na cały świat i zdecydowałem już nigdy z tobą nie rozmawiać normalnie. Teraz stwierdzam, że może dobrze, że wciąż jesteś wśród ludzi. Jesteś całkiem w porządku. - trącił mnie w ramię. Nigdy nie sądziłam, że historia z moim bratem wpychającym mnie na wybieg wielbłądów jest prawdziwa. 
- Na serio to zrobiłeś? 
- Mama była przerażona, kiedy zobaczyła mnie z kaloszem nad twoim łóżeczkiem. Miałaś może pół roku. - zaśmiał się. - a potem, kiedy poszliśmy do zoo przepchnąłem cię między tymi szczebelkami.. 
 Wieczór minął. Janek poszedł, a ja byłam po prostu zadowolona. Wyłączyłam telewizor i poszłam spać. Znaczy nie od razu, bo najpierw jeszcze pokłóciłam się z Xavierem, który już zdążył wrócić. Jak wytłumaczyć zarozumiałemu gargulcowi, że nie może zapraszać swojej brzydkiej, kamiennej dziewczyny do mojego pokoju? W każdym razie stanęło na tym, że będzie tu przebywała za moją zgodą, a ja miałam obowiązek zgadzać się co najmniej raz na trzy dni. 
- Dobranoc Xavier. Dobranoc Lucinda. - Tak. To był ten moment, kiedy się zgodziłam. Wolałam, żeby nam jutro nie przeszkadzano.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz