piątek, 6 marca 2015

Nic nowego cz.3

zimnego i wilgotnego na policzku. "to tylko pies" - pomyślałam i przekręciłam się na drugi bok. Zaraz. Chryste Panie, my nie mamy psa - zdążyłam sobie tylko uświadomić zanim na mojej twarzy rozprysła woda.
- Zabije cię gnoju. - wycedziłam przez zęby i jednym ruchem przygwoździłam Franka do łóżka. Oczy wciąż miałam zamknięte, bo w innym wypadku nalała by mi się do nich woda, ale lata praktyki zrobiły swoje i już po chwili pośliniony palec wylądował w jego uchu. Troszkę obrzydliwe, ale za to jakie skuteczne. 
- Miło cię znów widzieć. - usłyszałam głos i po chwili jakieś 30 kilo położyło się na mnie ściskając moją szyję i całując w nos. Otworzyłam oczy i po przetarciu ich zobaczyłam małą, pyzatą buzie. Jego głowę pokrywały gęste, czarne włosy. Czasami miałam wrażenie, że płodziło nas 4 różnych facetów. Moja siostra była ruda, starszy brat był szatynem, ja albinoską, a junior baardzo ciemnym brunetem. Naprawdę podejrzane. Dodatkowo każde miało inny kolor oczu - zielony, niebieski, szary (znaczy taki stalowy, czy coś) i brązowy. Już nie wspominając o tym, że oczy mojej mamy były piwne. Różniliśmy się od siebie tak bardzo, jak tylko może się różnić rodzina, ale cała nasza czwórka miała żyrafowatą szyje mojego taty, co mnie uspokajało za każdym razem, kiedy myślałam o adopcji, podmienieniu w szpitalu i wadach płodu.
- Wynoś się stąd - zepchnęłam chłopca ze mnie i z łóżka przy okazji. Koniec tych czułości.
- Tęskniłem. - pocałował mnie jeszcze w czoło podnosząc się z ziemii i wybiegł. Obowiązkowo wytarłam twarz w miejscu gdzie obdarzył ją pocałunkiem i zwlekłam się z łóżka. A przynajmniej taki miałam zamiar, bo gdy tylko chciałam przenieść ciężar na kontuzjowaną nogę przewróciłam się i zawyłam z bólu.
- prawdziwy z ciebie wilkołak. - skomentował Xavier. - Albo inny zmoczony kundel. - dodał lustrując mnie wzrokiem.
- strasznie zabawne. - powiedziałam próbując się dostać do łazienki. Z pewnością mój sposób poruszania przypominał pełzanie, więc zanim Xavier zdążył się odezwać spojrzałam na niego wściekłym wzrokiem. - Nie waż się odezwać ani słowem.
- Dobra. - podniósł ręce w jakby obronnym geście. Coś mruknął jeszcze o drażliwej kalece, ale zignorowałam to.
- Agata, jeżeli za 2 minuty nie zobaczę cię na dole, będziesz jechała autobusem. - usłyszałam naglący głos mamy. Ostatni raz spojrzałam w lustro i po wyłączeniu suszarki z prądu wyszłam z pokoju chwytając po drodze torbę leżącą na łóżku. Wszystkie poranki wyglądały tak samo (poza tymi gdy nie mogłam chodzić, ale nie ważne). Po zwleczeniu się z łóżka i obowiązkowym przyłożeniu małym palcem o kant stołu szłam do łazienki gdzie zrezygnowana swoim wyglądem stwierdzałam, że i tak nic nie da się zrobić i koniec końców moje zabiegi kończyły się na umyciu zębów i ewentualnym nałożeniu ciemnego bordo na moje policzki oraz tuszu do rzęs (na rzęsy, nie poliki). Następnie rozwiązywałam zawiązanego poprzedniego dnia wieczorem kucyka i sięgałam po suszarkę. W tym momencie wpadałam na pomysł, żeby najpierw się ubrać, a kiedy się już ubrałam i wysuszyłam okazywało się, że zaraz się spóźnię. No cóż, takie życie. Dzisiaj miałam na sobie zwykłą, czarną bluzkę na krótki rękaw, sweterek i spódnicę w cieniutką, białą kratkę. Nogi zakrywały czarne, kryjące rajstopy, a całości dopełniały całe czarne trampki.
- O, jak optymistycznie. Czyżby dla odmiany..czerń? - powiedział sarkastycznie Xavier. Nie odpowiedziałam mu, bo nie byłam wstanie wymyśleć żadnej ciętej riposty, więc tylko zamknęłam drzwi i pokuśtykałam do schodów. 
- Nie zapomnij śniadania! - usłyszałam glos Lilii. Szybko chwyciłam śniadaniówkę i wybiegłam przed dom. Samochód na szczęście jeszcze stał na podjeździe, chociaż mama wyglądała na zniecierpliwioną. W przyspieszonym tempie żółwia doszłam do samochodu i usiadłam na przednim siedzeniu. 
- wolniej. - skomentowała mama, a ja nie chcąc się kłócić odpuściłam sobie odpowiedzenie.
 O 7.54 zajechałyśmy przed szkołę. Pocałowałam mamę na pożegnanie i wyszłam z samochodu, specjalnie trzaskając za sobą drzwiami, bo wiem, że mama tego nienawidzi. Taka delikatna odpowiedź na jej poprzedni komentarz. Tym razem w przyśpieszonym tempie ślimaka ruszyłam ku wejściu i dokładnie o godzinie 8.00 dotarłam przed salę. Był wrzesień, a we wrześniu tylko słabi chodzą do szatni. 
- Cześć Jasmine. - usłyszałam za sobą głos (napewno nie zgadniecie kogo. Napeewno.)
- Cześć Michał. - odparłam bez uśmiechu. Niedostępna tak bardzo. Akurat przyszedł nasz nauczyciel. Otworzył sale i stanął obok drzwi wpuszczając wszystkich.
- Good morning. - przywitał się z nami. - Open your notebook and write the topic, please. - powiedział i zapisał temat na tablicy. Wbrew pozorom to wcale nie był angielski, tylko matma. Byłam w klasie z programem IB. Być może o tym słyszeliście. Przez cale liceum nauka po angielsku, a potem matura międzynarodowa. Brzmi fajnie, ale jest tylko jedno "ale". W Polsce cię na to nigdzie nie przyjmą. Dla mnie to nie był problem bo od zawsze marzyłam, jeśli nie o Harvardzie to chociaż Stanfordzie. Nie, żebym nie była patriotką, albo miała coś do Polski, po prostu mam wyższe ambicje niż McDonald. Zresztą po takich uczelniach mogę tu wrócić i spokojnie znaleźć prace za grubą kasę. Tak więc postanowiłam się przemęczyć i po całych wakacjach, codziennych, kilkugodzinnych zajęć, można powiedziec, że wystarczająco umiałam język.
- Mogę? - wyrwał mnie z zamyślenia Michał i nie czekając na odpowiedź zdjął moją torbę z krzesła siadając na nim. Nie powiem, żeby mnie to nie ucieszyło, ale na wszelki wypadek udałam zniecierpliwioną i wywróciłam oczami. Brunet się tylko roześmiał i wyjął książki. Skupiłam się na zadaniach wiedząc, że nie jestem ulubienicą i nauczyciel w każdej chwili może mnie wywołać. Zazwyczaj nie miałam problemów z matmą, ale kiedy spojrzałam na to zadanie nagle wszystkie zagadki kosmosu stały się banalne. Mimo początkowej niechęci zabrałam się za rozwiązywanie i kiedy otrzymałam prawidłowy wynik nie mogłam pohamować radości.
- Szach-mat ateiści! - powiedziałam chyba za głośno, bo nagle wszyscy zamilkli i spojrzeli na mnie z miną 'O mój Boże, ryzykantka' czy coś w tym stylu, a nauczyciel powiedział 'zapraszam do tablicy' i wręcz z pogardą podał mi kredę.
- Jesteś nienormalna. 
- Tylko się nie zsikaj. - powiedziałam patrząc na chłopaka wręcz duszącego się ze śmiechu.
- przecież każdy wie, że Philips jest ateistą. - odpowiedział Michał wciąż się śmiejąc. Dobrze, że uważał mnie za zabawną, ale jakim kosztem. Matematyk wstawił mi swojego słynnego "minusika", oznaczającego mniej więcej tyle, że jestem ujebana do końca mojej kariery w tej szkole. 
- Nie każdy. - powiedziałam wyprzedzając go i oddalając się w stronę sali od angielskiego, który w normalnej szkole byłby polskim. Miałam przerobiony cały materiał do końca tej klasy więc nie uważałam zbytnio. Wybuchłam tylko śmiechem, kiedy pani (w sumie nie wiem dlaczego), powiedziała o jakimś lordzie Sandwichu, a poza tym rozmawiałam z brunetem.
- Słyszałem, że nie masz chłopaka. - powiedział prosto z mostu. Muszą mi wszyscy o tym przypominać?
- skąd wiesz?
- Ten no.. - zająknął się lekko co uznałam za słodkie.- w sumie to spytałem Przemka. - jakiś gość z naszej klasy. Sama nie wiedziałam dokładnie który to.
- Ale czemu.. - zaczęłam.
- Rozmawialiśmy o najfajniejszych laskach w klasie. - przerwał mi, a ja momentalnie się zaczerwieniłam. - i ktoś nie wiem czemu coś powiedział na twój temat. -kontynuował, a mi zrzedła mina. Nie ma co, mistrz podrywu.
- dzięki, ze ująłeś to tak precyzyjnie. - powiedziałam naburmuszona.
- żartowałem. - uśmiechnął się do mnie. - po prostu przedstawiłem cię jako mój typ, a oni mi powiedzieli, że nie mam co liczyć. Nikt jeszcze nie złamał żelaznej dziewicy. - spojrzałam na niego zaskoczona. - Tak powiedzieli. - uściślił szybko.
- To chyba dobrze. - powiedziałam obojętnie.
- Białowłosa królewna po pozbieraniu szczęki ze szkolnej ławki udaje znudzoną. - zaczął mówić Xavier głosem komentatora. - Och, proszę państwa, którz by się tego spodziewał. Jej szczęka znów ląduje na obślinionej już nieco ławce. - posłałam mu tylko mordercze spojrzenie po czym sprawdziłam czy ławka ani moja twarz, nie jest obśliniona. 
- Po prostu budzi to powszechne zdziwienie, bo dziewczyny w twoim wieku już dawno się chociaż całowały. - Tym razem Michał puścił mi kpiące spojrzenie. Całe szczęście, że akurat zadzwonił dzwonek, to wstałam tylko patrząc na niego zła i po zebraniu swoich rzeczy wyszłam z klasy.
- Co to? - powiedzial wskazując na moją śniadaniówkę, a ja widząc, że chciał dotknąć jedzenia uderzyłam jego dłonie w odganiającym geście.
- Naleśniki. Bezglutenowe. Z białym serem chyba. - udzieliłam mu odpowiedzi odczepiając plastikowe sztućce od pokrywki pudełka.
- Czemu nosisz do szkoły własny obiad. - parsknął śmiechem. Jezu, jak on działał mi na nerwy.
- Jestem wegetarianką. - odpowiedziałam. - i nie jem glutenu. - dodałam uprzedzając jego kolejne pytanie, którym z pewnością by było "dlaczego nie jesz na stołówce wegetariańskich potraw."
- Co ty tam jeszcze masz? - powiedzial chwytając moją torbę, a jego rozbawienie wzrosło gdy wyjął z niej sałatkę i wafle ryżowe.
- Jezu, z czego ty się śmiejesz. - warknęłam poirytowana. "Chyba jednak nie chcę się z nim całować."- pomyślałam.
- Normalni ludzie noszą do szkoły kanapkę albo ewentualnie batonika. 
- Nie alergicy. - broniłam swoich racji.
- Jak dla mnie nosisz tyle jedzenia z innego powodu. - stwierdził.
- hm? - rzuciłam mu pytające spojrzenie.
- chcesz przytyć. To proste. - powiedzial jakby z tryumfem opierając się o ścianę. Ja zrobiłam się czerwona. Odkrył jeden z moich największych kompleksów. - Nie przejmuj się. To nic złego. - wzruszył ramionami.
- Dla ciebie. Bo nie jesteś dziewczyną. - powiedziałam smętnie.
- Ej. - dźgnął mnie łokciem w żebro. - nie przejmuj się. Mi się taka podobasz. - Przypominam, że to nasz drugi dzień znajomości (!)- Poza tym - kontynuował - ja też mam kompleksy i wiele rzeczy chciałbym w sobie zmienić.
- Oj daj spokój. Jesteś chodzącym ideałem. - Dobrze, że na mnie nie patrzył, bo w tym momencie zobaczył by mnie pewnie jako pomidorową czy coś.
- Żartujesz. Nie potrafię poruszać brwiami. - powiedzial, a ja parsknęłam śmiechem. Faktycznie problem życiowy. - i mam krótkie kciuki. 
- A to akurat niedobrze. Czytałam gdzieś, że twoje 3 kciuki to długość twojego..
- Tak, wiem. Spokojnie, nie musisz się martwić. To nie prawda. - wyszczerzył się do mnie.
- Skąd ty to..
- sprawdzałem. - przerwał mi. Myślałam, że się zleje. Naprawdę to sprawdzil? - a co z twoją nogą? Za chwile wf. - powiedział.
- Pójdę do pielęgniarki po zwolnienie. A ty już idź, bo się spóźnisz. - klepnęłam go w udo po czym cofnęłam szybko rękę speszona.
- Jeśli chciałaś mu dać sugestie to było walić wyżej.
- och, zamknij się. - jęknęłam w stronę Xaviera.
- nic nie powiedziałem.. - Michał spojrzał na mnie ze ściągniętymi brwiami.
- nie ty. - powiedziałam i wstałam chcąc uniknąć dalszych pytań. Dokuśtykałam do gabinetu pielęgniarki.
- Agato, mnie możesz wszystko powiedzieć. Nikt się nie dowie. - mówiła pielęgniarka namawiając mnie do wyjawienia czy ktoś mnie bije. 
- Ale nic mi nie jest. Naprawdę. - ale kiedy zobaczyłam jej minę mówiąca "jak mi nie powiesz to pójdę po panią pedagog" zmieniłam taktykę. - ten nabiłam przedwczoraj kiedy biegłam do kanapy. - wskazałam pierwszy siniak. - tutaj uderzyłam się o regał, tu upuściłam konserwę z groszkiem, a tego nabił mi jakiś chłopczyk w parku wiertarką, oczywiście zabawkową i nie działającą, ale za to twardą. - wskazywałam kolejne sińce. Przy piętnastym pani się znudziła i skierowała mnie tylko na prześwietlenie mówiąc, że kostka najprawdopodobniej skręcona. Niemożliwe. Przecież tylko uderzyłam o stolik. Piękny i chromowany, ale stolik. Wzięłam zwolnienie z biurka, podziękowałam i wyłożyłam się oczywiście wychodząc z gabinetu. Sądzę, że rozwiałam wszystkie wątpliwości kobiety, ale na wszelki wypadek przyłożyłam jeszcze głową o framugę drzwi, żeby potwierdzić jej przypuszczenia o moich niesamowitych zdolnościach.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz