piątek, 6 marca 2015

Nic nowego cz.7

Kiedy wstałam o 9:18, myślałam, że pęknie mi łeb. Zgubne konsekwencje spożywania alkoholu. Przejrzałam się w mojej lustrzanej ścianie i stwierdziłam, że gorzej być chyba nie mogło. Na policzku znajdował się ładny purpurowy siniak, tusz miałam na całej twarzy, a cienie pod oczami niebezpiecznie konkurowały kolorem z siniakiem. No właśnie. Skąd do cholery ten siniak?! Automatycznie sięgnęłam po torebkę, żeby wydobyć z niej telefon. Początkowo byłam zaniepokojona nie mogąc jej znaleźć, ale po chwili przypomniałam sobie o facecie w bordowej bluzie i nagle siniak przestał być tajemnicą. To przez tego gościa przywaliłam twarzą w beton. Co za fiut. Zrezygnowana poszłam do łazienki zmyć makijaż.
- Zazwyczaj tusz nakłada się ma rzęsy. - Xavier stanął w drzwiach łazienki. 
- Nie mam ochoty na rozmowę z tobą. - powiedziałam przerywając na chwilę szorowanie polików wacikiem.
- Twój stanik leży na półpiętrze. - poinformował mnie odchodząc.
- Co? - wyszłam z łazienki. Radziłam już sobie z chodzeniem bez kul, ale tylko na trzeźwo. Powolutku i jak najciszej zeszłam po tych kilku schodkach i faktycznie napotkałam mój czarny stanik. Sprawdziłam jeszcze metkę, 65A (wiem cycata jestem) i wzięłam go powrotem do pokoju.
- Słyszałam cię. Nie skradaj się. - krzyknęła mama zbiegając po schodach. 
- Głośniej. - skomentowałam przyciskając palce do skroni. 
- Teraz to sobie porozmawiamy, moja droga. - powiedziała równie głośno stając przede mną. 
- Zaczynam podejrzewać, że robisz to specjalnie. - powiedziałam zatykając uszy. Miałam wrażenie, że głowa mi zaraz eksploduje.
- Już. - wskazała palcem mój pokój.
  - Jak zwykle uciekłeś na całą moją kłótnie z mamą. - mówiłam z pretensją do Xaviera.
- Nie przesadzajmy. - odparł. Uniosłam brew w pytającym geście. - Słyszałem jeszcze starą krowę, głupią jędzę i "jesteś najgorszą mamą na świecie".
- Przesadzasz. - powiedziałam, ale kiedy zobaczyłam jego kpiącą minę, szybko sprostowałam. - Nie było nic o jędzy. 
- Lepiej powiedz co masz zamiar zrobić ze swoim kochasiem.
- Nie wiem. - klapnęłam na łóżko i podparłam głowę rękami. Spojrzałam na kartkę, którą jeszcze niedawno uzupełniał.
"GENERALNIE, DLA MNIE JESTEŚ IDEALNA.(..)"
- Już wiem! - wykrzyknęłam szczęśliwa.
- Zaczynam się bać. - uniósł jedną brew gargulec. Szybko doprowadziłam się do porządku, wzięłam z szafki zapasową kartę płatniczą, kule i mimo bólu głowy szybko wyszłam z domu. Telefonu wciąż nie miałam, ale udało mi się złapać taksówkę.
- Do Złotych Tarasów proszę. - powiedziałam. Dla nie mieszkających w Warszawie, jest to galeria handlowa. Oczywiście stanęliśmy w ogromnym korku przy wjeździe do centrum, ale generalnie to nic nowego. Po piętnastu minutach dotarliśmy na miejsce. Zapłaciłam taksówkarzowi i ruszyłam w stronę wejścia. Pierwszym miejscem do, którego się skierowałam był salon fryzjerski.
- Dzień dobry. - przywitała mnie średniej wysokości kobieta z bujnymj rudymi włosami i pięknym uśmiechem.
- Byłaby możliwość..? - zapytałam nie do końca wiedzieć jak do kończyć. Ostrzyżenia? Obcięcia?
- Tak, oczywiście. - gestem zaprosiła mnie w głąb pomieszczenia.
   Myjąc mi głowę spytała jakie uczesanie mi się marzy. Przypomniałam sobie wszystko co powiedzial mi kiedykolwiek Michał o moich włosach. "lubię ich długość..i kolor. I to, że nie są tak symetrycznie obcięte. No i oczywiście to, że są twoje." Na myśl o tych ostatnich słowach troszkę mnie zemdliło, ale nieważne.
- Chciałabym przefarbować je na czarno, obciąć grzywkę i włosy równo. Najlepiej tak do połowy szyi. - fryzjerka przyjęła wszystkie moje rewelacje z pokorą i po przesadzeniu mnie na fotel stojący przed ogromnym lustrem, zabrała się do roboty. 
  Kiedy moja nowa fryzura była gotowa, a ja stwierdziłam, że wyglądam o niebo lepiej, poszłam do pierwszego lepszego butiku i przypomniałam sobie Michała mówiącego jak bardzo nie lubi mojego stylu i tego, że wszystko musi być na czarno. Potem dodał, że w sumie i tak to woli od biało - czarnego. Tak więc wyszłam ze sklepu z torbą pełną białych koszul i uśmiechem na twarzy. 
  Kierując się w stronę perfumerii zauważyłam sklep z rzeczami z założenia męskimi, ale dla kobiet.
"Lubię to, że jesteś tak dziewczęca." - właśnie to zdanie zainspirowało mnie do kupienia sobie à la melonika, muszki i szelek. Uznałam, że złoty krawat byłby przesadą, więc ograniczając się do wyżej wymienionych zakupów, zapłaciłam i poszłam na dalsze łowy. No dobra, dawaj dalej. "Twój wzrost jest idealny." - po krótkiej wizji wydłużania sobie nóg, stwierdziłam, że wyższe obcasy zdecydowanie wystarczą. Niestety czarne, skórzane botki na potężnym obcasie nie załatwiają kwestii szkoły. Myśląc o tym weszłam w wystawę czarnych butów na wysokiej platformie.
- Dziękuję ci Boże. - posłałam wzrok ku sufitowi. Generalnie rzecz biorąc zmieniłam wszystko co mogłam, co mu się we mnie podobało. Oczywiście ze względu na to, że jakiś fiut ukradł mi torbę, kupiłam nową, no i jeszcze wychodząc z galerii podskoczyłam do perfumerii. Zaplanowałam sobie kupić jedynie podkład, żeby zakryć tego obrzydliwego siniaka, ale wyszłam z siateczką pełną szminek, eyelinerów i innych niepotrzebnych rzeczy.
- Mógłby pan.. - zaczęłam, kiedy jakiś facet mocno mnie potrącił i zamarłam. Przycisnęłam torebkę mocniej do siebie i powiedziałam - My się chyba znamy.
- Nie sądzę. - powiedział taksując moją osobę wzrokiem. Miał tę samą bordową bluzę co tamtej nocy. - Śpieszy mi się. - powiedział i odszedł. Może i bym go goniła, ale szczerze mi się nie chciało. Zamachałam na taxówke i już po chwili stałam przy salonie kosmetycznym koleżanki mojej siostry.
- O cześć, Agata. - przywitała mnie ciepło po chwili zadumy "kim ona właściwie jest".
- Zrobisz mi brwi? - zapytałam.
- Jasne. Tylko dokończę tą klientkę. - mrugnęła i podeszła do kobiety, która była tak stara, że właściwie praktycznie nie miała brwi. Korzystając z chwili wyjęłam nowy portfel z wszystkimi rachunkami. 
- Ups. - generalnie po dodaniu wszystkiego wyszło trochę ponad 2000. Nie miałam wątpliwości, że rodzice nie będą mieli pretensji, ale.. No po prostu wydawało mi się głupie, że przez kaprys zmarnowałam tyle pieniędzy. 
- To jak, siadasz? - głos Karoliny wyrwał mnie z zamyślenia.
- Jasne. 
- Masz dobre brwi..- zaczęła, ale widząc moją minę zabrała się do roboty. - Czarne, tak? - spojrzała na moje włosy. Pokiwałam głową. Skrzywiłam się troche, kiedy wyrywała niepotrzebne włoski, ale z efektu końcowego byłam zadowolona.
  Do domu wróciłam po 20. Czekał na mnie obiad, ale.. No przecież napisał, że wolałby, żebym przytyła. Nie ma mowy. Obiad wyrzuciłam do śmietnika i poszłam do swojego pokoju.
- O. Mój. Boże. - Xavierowi opadła szczęka. Tak dosłownie. Ukruszyła się czy coś. - Mama ci to przyniosła.. - powiedział wskazując opakowanie leżące na łóżku. Telefon. 
- Nieważne.- machnęłam ręką. Odłożyłam zakupy koło łóżka i po umyciu się i przebraniu w piżamę od razu poszłam spać.
- Agata. Ubieraj się. Szybko.
- Hmm? - podniosłam głowę, żeby lepiej słyszeć.
- No jedziemy do lekarza. Na zdjęcie gipsu.
- O jezu. - wyskoczyłam z łóżka. - O mój Boże.- pisnęłam spoglądając w lustro.
- Widzę dziś religijnie. - skwitował Xavier. Potrzebowałam chwili, żeby sobie przypomnieć co właściwie stało się z moimi włosami i twarzą.
- Już już. - krzyknęłam do mamy zakładając jedną z białych koszul. Naciągnęłam na tyłek leginsy i, kiedy nałożyłam podkład, róż i szminkę, chwyciłam torbę i zbiegłam (znaczy prawie) po schodach.
- Co do.. - mamie wypadła filiżanka z ręki.
- Wiem, ekstra. Możemy już iść? - przewróciłam oczami.
- Tak możemy. - chwyciła kluczyki i torebkę. - Ale jeszcze o tym porozmawiamy.
- W to akurat nie wątpię. - cicho westchnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz