piątek, 6 marca 2015

Niedocenieni cz.5

Białe światło przebijające przez jej powieki, mnóstwo jakiś rurek, kabelków i okropny, obezwładniający ból. Przereklamowane to niebo.
- Wszystko będzie dobrze. Wszystko będzie dobrze..- Clara poznała głos mamy powtarzający te słowa jak mantrę. Nagle do jej uszu dotarły także inne dźwięki. Cichy szum wentylacji, krzątający się ludzie, samochody za oknem i regularne pikanie. W rytm jej bijącego serca. A więc nie udało się. 
  Spróbowała otworzyć oczy. Z lekkim trudem, ale uniosła powieki. Spróbowała poruszyć ręką. Była przypięta do łóżka. Cholera. Zaczęła się szarpać. Jej matka patrzyła na to z przerażeniem, ale ona tylko próbowała się uwolnić.
- Spokojnie. - powiedziała pielęgniarka, która właśnie wbiegła na sale i wbiła jej igłę w rękę. Chwile potem kobiecie rozmazał się cały świat i bezwładnie opadła na łóżko.
  Obudziła się na tej samej sali, na tym samym łóżku, ale coś się zmieniło. Jej matki nie było, a jej ciało nie było niczym przymocowane do łóżka. Nie chcąc ryzykować ponownego uśpienia środkami uspokajającymi, powoli uniosła tułów i rozejrzała się w poszukiwaniu pielęgniarki.
- Przepraszam. - powiedziała spokojnym głosem. Znudzona kobieta podniosła na nią wzrok. Mogła mieć około 45 lat, ale jej twarz już była pokryta zmarszczkami. Spalona trwała z rozdwojonymi końcówkami spadała ciężkimi falami na przygarbione ramiona, które z kolei przechodziły w pochylone plecy. Sylwetką przypominała mężczyznę i przez chwilę w myślach Clary pojawił się artykuł "jak rozpoznać transwestytę", który przeczytała niedawno. No właśnie. Czy napewno nie dawno?
- Ile już tu jestem? - spytała patrząc kobiecie w oczy.
- Zawołam lekarza. - odpowiedziała beznamiętnym głosem pielęgniarka i podniosła słuchawkę telefonu znajdująca się tuż obok kawy i magazynu leżącego na stole, aktualnie odwróconego na ostatnią stronę z krzyżówką.
- Nie może mi pani powiedzieć? - spytała bez żadnej złośliwości w głosie kobieta.
- Lekarz zaraz przyjdzie. - odpowiedziała znudzona pielęgniarka. Musiała często to mówić, bo całe zdanie powiedziała wyćwiczonym tonem.
  - Dzień dobry. Widzę obudziła się pani. - na salę wszedł uśmiechnięty lekarz. 
- Ile już tu jestem? - spytała niewzruszona serdecznymi słowami mężczyzny Clara.
- Ma pani wyjątkowe szczęście, że toksykologia przebiegła pomyślnie. Aktualnie wciąż neutralizujemy działanie tabletek, ale za kilka dni zostanie pani przeniesiona do większej sali, jako, że pani stan jest już stabilny. - lekarz wydał się z zniesmaczony reakcją pacjentki. - Dr. Walter. - wyciągnął dłoń w stronę kobiety.
- Czyli ile czasu minęło od kiedy chciałam się zabić? - zignorowała jego gest.
- Tydzień i cztery dni. - włożył teraz odtrąconą dłoń do kieszeni tego swojego lekarskiego fartuszka. - Dlaczego właściwie próbowałaś to zrobić?
- Kłótnia z narzeczonym. Nic wielkiego. - Nie spojrzała mężczyźnie w oczy.
- Zabawne. - mruknął lekarz. Clara w złości podniosła pięść i gdyby nie została powstrzymana ręką mężczyzny uderzyła by w twarz lekarza.
- To nie jest zabawne. - wycedziła przez zęby. Na sale wbiegła pielęgniarka i wstrzyknęła jej coś do organizmu.
- Twój narzeczony wcale nie wyglądał na pokłóconego z tobą. - zdążyła tylko usłyszeć zanim straciła przytomność.
- Akuku. - usłyszała czyjś głos nad uchem. Otworzyła z jękiem oczy i ujrzała obok swojego łóżka jakąś dziewczynę. Przeczesała palcami włosy i z niemałym wysiłkiem uniosła tułów. Nie była już w sali sama. Nie była już w tej samej sali. Naprzeciwko zauważyła cztery łóżka, a obok siebie, po jednej stronie dwa, a po drugiej jedno.
- Halo halo. - na wpół zaśpiewała, na wpół powiedziała melodyjnym głosem kobieta wciąż stojąca po jej lewej stronie. Miała na sobie taką samą okropną koszulę co Clara, ale nie był to powód, dla którego wywołała jej sympatię. Jej włosy powoli od różowego przechodziły w niebieski. Dosłownie. Po jednej stronie miała róż, pasmami przechodzący w fioletowy, aż do niebieskiego. 
- Cześć. - odpowiedziała Clara. Kobieta obok wyszczerzyła zęby w pięknym uśmiechu.
- Gabbe. - podała jej rękę, a następnie wskoczyła do łóżka blondynki. Nie było zbyt dużo miejsca, więc właścicielka posłania musiała się przesunąć, mało nie spadając przy tym na podłogę. Teraz obie siedziały naprzeciwko siebie.
- Clara. - kobieta delikatnie uśmiechnęła się.
- Wiem kim jesteś. - Gabbe machnęła ręką. - Tabletki i zdjęcie. Romantycznie. Ale nudno. - podsumowała.
- Czyżby? - Clara uniosła brew jakby w odpowiedzi. 
- Jesteś tu nowa, więc wszystkich ci przedstawię. Nie martw się. 
- Chyba nie czuję potrzeby poznawania innych samobójców. - mruknęła pod nosem.
- Będziesz z nimi wkrótce mieszkać. Przyzwyczajaj się. 
- Słucham? 
- Ah.. Ty nic nie wiesz. - Gabbe roześmiała się. - Jak myślisz. Gdzie lądują samobójcy, wariaci, albo dziewczyny, które chciały wymierzyć całkiem niezły, prawy sierpowy, panu doktorkowi?
- To jakaś pomyłka. - wymamrotała Clara. - Nie mogą mnie zamknąć w psychiatryku.
- Na początku nie będą cię trzymać długo. Ale przy następnym..
- Czemu zakładasz, że znów będę próbowała się zabić?
- Wszyscy to robią. - wzruszyła ramionami. - O, goście. - w ich stronę szedł.. Mikel. Clara, niepodpięta już do żadnego urządzenia rzuciła się w jego stronę. Zeskoczyła z łóżka i stawiając bose stopy na ziemi, podbiegła kilka kroków, by po chwili wskoczyć mężczyźnie w ramiona.
- Tak bardzo cię przepraszam. - wyszlochała mu do ucha. 
- Już dobrze. Ć-ć-ć. - pogładził jej od dawna niemyte włosy. Kobieta oplątała go nogami w pasie, a on tylko tulił ją do siebie jakby nie mogąc uwierzyć, że naprawdę tu jest.
- To ty mnie znalazłeś. - bardziej stwierdziła niż spytała.
- Byłem głupi. - powiedział wyjmując z kieszeni zdjęcie. - Przecież obiecałaś, że to zrobisz jeśli wyjdę.
- To nie twoja wina. - pokręciła głową. Mężczyzna tylko zacisnął powieki i po chwili wyraz jego twarzy, wrócił do normy.
- Rozmawiałem z lekarzem. Chcą cię zabrać do szpitala psychiatrycznego..
- Już wszystko wiem.
- Żadnych odwiedzin przez trzy miesiące..
- Aż trzy?! - krzyknęła z niedowierzaniem. 
- Musiałem im powiedzieć.
- O czym? - spytała patrząc na niego. - O kim?! - tym razem jej głos był wyższy i piskliwy.
- Kim był ojciec dziecka, które zabiłaś.
- O mój boże. - wyszeptała. Zrobiło jej się niedobrze. Wstała i ruszyła biegiem przed siebie. 
- Claro. - Mikel ruszył za nią. Nosiła w sobie dziecko. I zabiła je tabletkami. Mimo, że było to dziecko gwałciciela, czego była pewna nie zasługiwało na taką matkę.. I śmierć. 
Mikel ją dogonił i przycisnął do siebie. Szarpała się, biła go, ale nie puścił. 
- Zabiłam je. Zabiłam. - rozpłakała się z frustracji. 
- Ciii.. - kołysał ją w ramionach. 
- Takie maleństwo.. - szlochała w dalszym ciągu.
- Czyli nie wiedziałaś. - westchnął prawnik. 
- Oczywiście, że nie! - rozzłościła się. - Nie zabiłabym własnego dziecka. - wycedziła przez zęby.
- Wiem. - wyszeptał jej na ucho, dalej tuląc do piersi.
- Nie. Ty nic nie wiesz. - wybuchła złością odtrącając jego ramiona. - W tym właśnie jest problem. Ty nie rozumiesz. Nigdy mnie nie zrozumiesz. Nigdy nie zrozumiesz kobiety, która przez swój pieprzony egoizm zabiła niewinne życie ! - odwracając się wpadła w ramiona Gabbe, która jak podejrzewała i tak wszystko wiedziała. 
- Spokojnie. - otoczyła ją ramieniem. Mikelowi posłała współczujący uśmiech i machnęła ręką w geście 'idź sobie'. Zrezygnowany i roztrzęsiony mężczyzna odwrócił się na pięcie i ruszył w kierunku drzwi wyjściowych.
- Nie dobrze. - mruknęła Gabbe. Clara spojrzała na nią załzawionymi oczami. - Widzisz te kamery? - wskazała jedną z kamer wiszących na ścianie. - Na bank ci dołożą.
- Czego?
- Miesięcy oczywiście. Nie wyglądałaś na zbytnio zrównoważoną.
  - Witamy. - przywitał ją dyrektor ośrodka wchodząc do jej pokoju. - Jak pani samopoczucie? - siedziała w tym szpitalu od czterech godzin i już miała ochotę uciec. No tak. Psychiatryk. Czego się spodziewała ? Ciężko odpowiedzieć. Na pewno bardziej przerażającego i obskurnego otoczenia, ale też atmosfery.. Takiej nienormalnej. Jak wśród wariatów. Póki co od czterech godzin siedziała wgapiając się pustym wzrokiem w ścianę i nie odzywając się. W sumie to siedziała tak od czterech dni, a Gabbe tylko jej towarzyszyła. Milczące towarzystwo to najlepsze lekarstwo.
- Więc? - spytał dyrektor. Stał oparty o framugę. Około czterdziestoletni, lekko siwiejący facet. Nic specjalnego. Zbyła go milczeniem. - No cóż. W każdym razie mam nadzieję, że pobyt w naszym ośrodku milo pani minie. W razie czego zapraszam do mnie. Kiedy już pani zdecyduje się odzywać. - i po prostu wyszedł trzaskając drzwiami. Dając jej wolną rękę. Jak Mikel wtedy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz